środa, 11 grudnia 2013

Wznowienie bloga

Szczerze mówiąc, to nie wiem, jakie odniesienie ma owa piosenka do treści samego posta, ale mam wrażenie, że nastrój ma odpowiedni.

Na samym początku powinnam Was przeprosić, wszystkich razem i z osobna oraz podziękować tym, którzy byli z Aino, Simone i Raymondem od początku. 
Nie będę się rozwlekać, dlaczego tak zaniedbałam "Historię" - teraz to naprawdę nie ma znaczenia. Postanowiłam powrócić do mojego fanficku pod wpływem emocji i krótkiego impulsu - wystarczyło poprzeglądać inne blogi o "Igrzyskach"... dało mi to niesamowicie dużo motywacji oraz siły do dalszej pracy - przypomniałam sobie, ile radości czerpałam z pisania fanfiction i jak bardzo stęskniłam się za moimi bohaterami oraz za Wami, za tymi, którzy komentowali, mimo mojej nieobecności. Uznałam, iż nie po to poświęciłam tyle czasu - Waszego i swojego własnego - na tworzenie tego bloga, aby teraz go tak porzucić. Dajcie mi tylko z tydzień-dwa na przeczytanie tego, co napisałam (oraz na poprawki, których pewnie jest sporo)... Głodowe Igrzyska czas zacząć!  

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 7

Simone
Dystrykt Drugi

-Zapewne zastanawiacie się, dlaczego zostaliście ściągnięci aż do Kapitolu. Wydaje się wam, że nie ma na to żadnego logicznego wytłumaczenia, że padliście ofiarą jednego z wielu kaprysów prezydenta Snowa. Cóż, poniekąd to prawda. Istnieje jednak jeszcze coś. Mogę się założyć, że nie uwierzycie mi w to, co za chwilę wam powiem – mówi Gloss, przechadzając się po salonie. Dłonie ma luźno puszczone, nie potrafię zrozumieć, jak może być aż tak spokojny. Przecież najprawdopodobniej ważą się tu losy czwórki ludzi. Przygryzam wargę aż do krwi. Boje się, taka jest prawda. Nawet my, zawodowcy, czasem odczuwamy strach. Spoglądam na Kristine pytająco, lecz ta tylko wzrusza ramionami. Jestem pewna, że wie więcej, niż można by się po niej spodziewać. W końcu sama coś podobnego przyznała, gdy po raz pierwszy spotkałyśmy się w pociągu. Kątem oka zerkam na pozostałych „trybutów”. Chłopak z Jedynki nie wygląda na zadowolonego, mam wrażenie, że przejmuje się swoim losem, podobnie jak Aino. Raymond to zupełnie inna historia – zawsze pewny siebie, patrzy się na Glossa, wykrzywiając wargi w aroganckim uśmiechu. Zazdroszczę mu tego opanowania, lecz przypominam sobie scenkę z tuneli. Niemalże tam nie zemdlał, widziałam to gołym okiem... Wzruszam ramionami. Co mnie to obchodzi., myślę. – Ciemne, ciasne korytarze, którymi tu się przedzieraliście, miały przywrócić do życia, wasze najbardziej skrywane i największe lęki. Nikt nie jest nieustraszony, każdy ma jakąś słabość. Nawet Triumfatorzy. Ci ostatni walczyli na śmierć i życie na arenie, przelewając krew swoich przyjaciół. I wygrali. Większość z nich pozakładała rodziny, mieli żony, dzieci. – Bierze głęboki wdech i kontynuuje monolog. - Simone, pamiętasz jeszcze swojego ojca? Był jednym z najbardziej niepokornych Zwycięzców. Za swoje poglądy poniósł karę, a wraz z nim większość jego bliskich. Zginęli wszyscy, prócz ciebie. – Zaciskam zęby. Nie podoba mi się, że Gloss odsłania moje największe tajemnice, rzeczy które należą do tych najbardziej bolesnych chwil w moim życiu... Przymykam oczy, starając powstrzymać się od płaczu. Wspomnienie Jack’a Stainthorpe’a rani mnie niemalże do krwi. Wciąż pamiętam nasze ostatnie pożegnanie, zgliszcza domu w Wiosce Zwycięzców oraz zielone oczy mojego ojca. – A ty, Aino? Co słychać u Ilmariego? Byłem jeszcze za młody, aby pamiętać jego Triumf, ale podobno nosił miano najbardziej niebezpiecznego zawodnika na arenie, mimo iż pochodził z Ósemki. Odmówił zawodowcom, choć to przecież zaszczyt, należeć do tej silnej grupy.
-Później i tak musiałby wszystkich wymordować – mówi jasnowłosa z zakłopotaniem – gdyby do nich dołączył, pewnie by nie przeżył – dodaje, spuszczając wzrok.
-Nie mogę nie wspomnieć o twojej wspaniałej matce. Tyyne, z jej niezłomnym charakterem, od razu zdobyła popularność wśród sponsorów.
-Tak, bardzo możliwe – oznajmia Aino, chowając twarz w dłoniach. – Ale nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać, uszanuj to.
-Dobrze, doskonale cię rozumiem – ciągnie Gloss - O twoim bracie, Raymond, mogę nawet nie wspominać, bryluje na kapitolińskich salonach, jest doskonale znany w całym Panem. Nie udało mu się ocalić Rose Stainthorpe, o nie. – Na wspomnienie siostry, czuje, jakby nagle ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Moja tęsknota jest zbyt żywa. Przymykam oczy, a po policzku płynie mi samotna łza. Pośpiesznie ocieram ją wierzchem dłoni.
Wiem już, dlaczego się tu znajdujemy. Trzeba byłoby być głupim, aby się nie domyśleć. Wolę jednak poczekać na dalszą część przemowy Glossa.
-Za to twój brat, Hunterze Clastonbury – mówi Triumfator, spoglądając na nieznanego mi piętnastolatka – uratował moją matkę przed śmiercią na arenie. Mam wobec niego dług wdzięczności.
-Dobra, już wszyscy wiemy, dlaczego tu jesteśmy – rzuca Raymond. Widać, ze jest nieco zniecierpliwiony. Sprawia wrażenie człowieka gwałtownego, takiego, który dąży po trupach do celu. Może i mam rację? Jestem dobra w rozgryzaniu ludzkich zachowań – każdy z nas ma w rodzinie Triumfatora, wielkie mi halo, ale co my będziemy tutaj robić? Bo chyba nie chodziło o to, aby krewni Zwycięzców zaprzyjaźnili się ze sobą? Coś trudno mi w to uwierzyć – prycha, spoglądając na Glossa.
-Jesteście tutaj w charakterze przygotowań przed Igrzyskami – odpowiada Kristine. Widać, iż chce coś jeszcze dodać, lecz czarnowłosy brutalnie jej przerywa.
-To równie dobrze można to nazwać przedwczesnymi dożynkami! Już jasne jest, że zostaniemy wylosowani, mamy na to jeszcze większe szanse, niż wcześniej! To najbardziej idiotyczny pomysł o jakim słyszałem – wścieka się. Cóż, poniekąd się z nim zgadzam. Znam swój los. Nigdy nie przypuszczałam, że przedwczesne spotkanie z przyszłością może aż tak mną wstrząsnąć. Wzdycham głęboko, ze świadomością, że nie mam już szans na ucieczkę z sideł Kapitlolu. Mój strach stopniowo się potęguje, lecz staram się odrzucić od siebie to uczucie. Nagle do głowy przychodzi mi pewna myśl.
-A nie pomyślałeś, że Snow może nas tylko zastraszać? W końcu ludzie najbardziej boją się dożynek. Gdy my przez całe kolejne dwa miesiące będziemy mieć obsesje na punkcie Igrzysk, prezydent może wykręcić nam numer, nie podrabiając wyników. Rozumiesz mnie? – mówię z przejęciem - Strach jest jednym z najsilniejszych uczuć, jakie nami targają, a Kapitol podstępnie to wykorzystuje. Co rok pozbawia nadziei całe dwanaście Dystryktów. Pozostaje nam jedynie przerażenie. Oczekiwanie w niepewności jest gorsze niż sama kara. Nigdy nie masz gwarancji bezpieczeństwa.
-Na tym właśnie polega reżim Snowa – przyznaje mi rację Gloss – nawet my Triumfatorzy... – Czy mi się zdaje, czy Gloss naprawdę spojrzał na Kristine? – Nie żyjemy normalnie. Kapitol może nami manipulować bez przeszkód. – Rozglądam się z niepokojem po salonie. To, że Zwycięzca wypowiedział te słowa na głos, był po prostu głupie i bardzo nieostrożne. Przecież znajdujemy się w stolicy, mieście w którym nic nie jest takie, jak nam się wydaje.
*
Gdy Gloss kończy swoją przemowę, zostajemy odesłani do naszych sypialni. Idę po marmurowych, jasnych schodach, rozglądając się dookoła. Wystrój apartamentu bardzo mi się podoba. Nie przypuszczałam, że w Kapitolu znajdują się takie wspaniałości. Wzdycham z zachwytem, gdy dostrzegam iskrzący się wieloma kolorami, kryształowy abażur lampy. Niesamowite. Gdy porównam Dwójkę do stolicy, to mój Dystrykt wydaje się brzydki i nijaki. Chyba nie wiedziałam co to piękno., myślę. W końcu cała grupka dociera przed cztery pary dużych drzwi. Każde opatrzone jest naszym zdjęciem, toteż nie waham się, przekraczam próg tej właściwej sypialni. Momentalnie jestem otoczona feerią barw. Jedna ze ścian jest ciemnofioletowa, przypomina trochę śliwkę, którą raz jadłam, gdy moja rodzina dostała paczkę z kapitolińskim jedzeniem, natomiast druga zachwyca mnie delikatnym odcieniem wanilii. Ogromne łoże zajmuje większą część pomieszczenia, przykryte jest kapą, mieniącą się najróżniejszymi odcieniami błękitu i fioletu. Obok mebla stoi szafka nocna, wykonana z gładkiego, niemalże białego drewna. Na etażerce widzę telefon. Otwieram szerzej oczy - nigdy nie miałam własnego, aż tak drogiego sprzętu. Obracam się na pięcie i dostrzegam ogromne lustro. Podchodzę bliżej, i okazuje się, że jest to wbudowana w ścianę szafa. Naprzeciw garderoby znajduje się parę przepięknych obrazów, przedstawiających przeróżne krajobrazy, skąpane w blasku księżyca. Jak zaczarowana podchodzę do dzieł sztuki i delikatnie muskam płótno palcami. Gdy jeszcze moje życie było normalne, uwielbiałam szkicować. Wystarczyło wziąć w dłoń ołówek, skombinować skądś kawałek czystej kartki i już miało się możliwości, ograniczone jedynie ludzką wyobraźnią. Siadałam wtedy na parapecie oraz przyglądając się widokom za oknem starałam się je narysować. Czasem chodziłam do lasu, lecz najczęściej po prostu wizualizowałam sobie mój własny, wymarzony krajobraz, który potem starałam się przenieść na skrawek papieru. Tuż przy wejściu, w ścianę, wmurowany jest kominek, na szczęście wygasły. Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby ogień znów zapłonął.
Przez chwilę napawam się pięknem sypialni i obrazów, po czym z impetem rzucam się na łóżko. Jestem wyczerpana. Przypominam sobie o napadzie paniki w tunelu, i czuję jak na moje policzki wpełza rumieniec. Jest mi głupio, że straciłam kontrolę nad uczuciami. W najprostszy sposób zdradziłam swój najbardziej strzeżony sekret. Zarówno Kristine, jak i Raymond wiedzą już, że boję się ognia. Nie mogę, nie potrafię znieść widoku płomieni. Od zawsze unikałam ognisk, jakie były organizowane przez moją szkołę, ale po śmierci Rose, zwykła niechęć przerodziła się w ogromny lęk. W normalnych warunkach nie reaguje aż tak gwałtownie, lecz te ciemne, oślizgłe korytarze... Nawet dla mnie, człowieka który nie ma nic przeciwko zatłoczonym , czy ciasnym pomieszczeniom, przebywanie w podziemiach nie sprawiało żadnej przyjemności. To była zupełnie inna sytuacja. Ale weź wytłumacz to takiemu Raymondowi, który tylko czeka, aby wbić ci szpilę!, myślę ze złością. Przymykam oczy i wsłuchuje się w swój spokojny oddech. Powoli zasypiam, odpływam. Jest mi coraz wygodniej, cieplej, czuje się coraz bardziej bezpieczna... Nagle słyszę pukanie do drzwi. Podrywam się z łóżka i przecierając oczy dłońmi, kieruję się w stronę wejścia. Na progu stoi Aino. Dziewczyna uśmiecha się do mnie serdecznie.
- Mogę wejść? – pyta, kładąc ręce na biodrach. Kiwam głową i wpuszczam ją do środka. – Jak ci się tu podoba, Simone? – Wzruszam ramionami.
- Jest... dobrze – krzywię się nieznacznie. Jak zwykle ukrywam swoje uczucia. Blondynka nie wnika dalej w moje nastroje. Podoba mi się, iż potrafi uszanować cudzą prywatność. Gość siada na fotelu tuż obok kominka, obracając się w moją stronę.
- Jak sądzisz...? – mówi, spoglądając w okno. – Dlaczego tu jesteśmy?
- Moją teorię przedstawiłam chwilę wcześniej – rzucam, uśmiechając się lekko. – Myślę, że Gloss nie okłamywał by nas, nie wygląda na takiego. My, jako krewni Triumfatorów jesteśmy najsilniejszymi członkami społeczeństwa. Przydałoby się nas złamać.
- Tak, wersja z zastraszaniem jest prawdopodobna – oznajmia, ze smutkiem patrząc się w dal. – Mam tylko nadzieję, że wrócę cała do Ósemki. Nie chcę pozostawiać Ilmariego i Marco samym sobie.
- Rozumiem. Muszą być dla ciebie ważni. – Mimo iż sama ukrywam swoje własne emocje pod maską opanowania, to nie mam problemów z rozszyfrowaniem innych.
- Racja – odpowiada. Podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. Źle wspominam ludzki dotyk, wzdrygam się, odsuwając na bezpieczną odległość. – Przepraszam. Chciałam ci tylko powiedzieć, że przykro mi za twoją rodzinę. Musi ci być ciężko...
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – szepcę, spoglądając w jej szaroniebieskie oczy. Dziewczyna kręci głową.
- Niestety zdaje sobie sprawę, jak się czujesz – rzuca cicho, zabierając dłoń z mojego ramienia. W tym momencie słyszę hałas i ludzkie głosy, dobiegające z salonu. Słyszę, jak Kristine wywołuje nasze imiona. Wzdrygam się, gdy słyszę własne. – To chodźmy – mówi Aino, wychodząc z mojego pokoju.
*
Ocieram pot z czoła, wpatrując się w mojego jasnowłosego przeciwnika. Mężczyzna szybko mierzy mnie wzrokiem swoich niebieskich oczu, oceniając odległość i rzuca się do ataku. Miecz przecina powietrze z charakterystycznym sykiem, ostrze opada niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Obracam się, wyrzucając dłoń do góry i celując w Glossa. Blondyn jest niestety zbyt doświadczonym wojownikiem, aby dać się mi pokonać. Odparowuje groźny dla niego cios, przykładając szablę do mojego boku. W tym momencie odskakuję, po raz kolejny starając się „zabić” przeciwnika. Błyskawicznie uginam głowę, widząc ostrze szybujące w moją stronę. Tracę równowagę, potykam się o rozwiązaną sznurówkę i uderzam łokciami o podłogę. Krzyczę cicho. Mimo bólu, czuje się szczęśliwa. Brakowało mi szkoleń i walk do utraty tchu. Czuję chłodne ostrze miecza na swojej szyi.
- Wygrałem – mówi Gloss. – A ty przegrałaś. Jednakże nie powinnaś się przejmować, jesteś mniej doświadczona i młodsza ode mnie. Widać było, że nie czułaś się dobrze z szablą w dłoni. Co jest „twoim” typem broni? – pyta, kładąc mi dłoń na ramieniu. Jest to niby przyjacielski gest, widzę iż Triumfator nie ma wobec mnie złych zamiarów, ale mimo tego odsuwam się na „bezpieczną” odległość.
- Bicz i noże – wyrzucam jednym tchem. Tęsknię za chłodnym dotykiem klingi w dłoni i charakterystycznym ciężarem bata. Gloss wyciąga rękę, wskazując mi stojak z najprzeróżniejszą bronią, większości z niej nie potrafię nawet nazwać.
- Pokaż mi, co potrafisz – mówi, uśmiechając się wyzywająco. Unoszę podbródek do góry i maszeruje w miejsce wskazane przez mężczyznę. Widok całej tego bogactwa i kapitolińskiego piękna zapiera mi dech w piersiach. Nawet narzędzia siejące spustoszenie i śmierć mogą wyglądać niczym dzieło sztuki. Wzdycham głęboko, biorąc w dłoń zbiór krótkich, ostrych noży oraz skórzanego bata. Przyglądam mu się uważniej, widzę metalowe okucia na całej długości. Kręcę głową. Nigdy nie miałam w dłoniach tak dobrej broni... Uśmiecham się, zwijając bicz w kółka.
- Jesteś gotowy? – pytam, marszcząc drapieżnie brwi. Mam ochotę na ten pojedynek.
Zamiast odpowiedzi, słyszę świst miecza, rozcinającego powietrze. Odskakuję gwałtownie, robiąc fikołka na podłodze. Jestem osobą szybką i zwinną, ucieczki czy kontratak z zaskoczenia to moje atuty. Unoszę bicz, strzelając z niego parę razy. Spoglądam w prawo, przez jedynie ułamek sekundy daje Glossowi wierzyć, że tam właśnie zamierzam uderzyć. Mężczyzna odsuwa się w lewo, a w tym momencie podcinam mu nogi batem. Blondyn upada na podłogę, lecz w chwili, gdy podchodzę do niego, obracając nóż między palcami, ten raptownie podnosi się i robi perfekcyjny wypad z obrotem. Jego ruch zaskakuje mnie, ale nie na tyle, abym pozwoliła mu wygrać. Przykucam, owijając bicz o kostkę Glossa, sprawiając iż znów jestem górą. Podnoszę się gwałtownie, przez co jasnowłosy traci równowagę. Znów biorę w dłoń krótki, błyszczący nóż, pragnąc zadać „ostateczny cios”. Ponownie jak za pierwszym razem, mężczyźnie udaje się uciec, podrywając się na równe nogi. Idealnym kopniakiem wytrąca mi ostrze z ręki, tak że mogę się bronić jedynie biczem. Odwracam się i sprintem biegnę na drugi koniec sali, czując na karku oddech Glossa. Mam więcej siły, jestem od niego szczuplejsza i zwinniejsza. Raptownie zatrzymuje się, uderzając go batem w policzek. Mój ruch zaskakuje go, lecz w tym momencie przeciwnik decyduje się na ostateczny cios. Momentalnie odrzuca miecz od siebie i skacze, przygważdżając mnie swoim ciałem do ziemi. Nie mam szans zareagować, leżę, ciężko oddychając. Boje się, dotyk przynosi za sobą jedynie bolesne, smutne wspomnienia. Nie chcę do nich wracać. Przymykam oczy ze strachu, mimo iż wiem, że Triumfator nie skrzywdziłby mnie. W tym momencie Gloss wstaje, podając mi dłoń.
- Mam nadzieję, że wszystko w porządku. – Gdy kiwam głową, on kontynuuje. – Jesteś naprawdę dobra. Pokonałem cię, ale myślę że na arenie będziesz miała duże szanse na przeżycie. Świetnie walczysz biczem i nożami, jesteś szybka, co na pewno jest atutem, rzeczą przydatną w walce...
- Dziękuję – mówię. – Przez ponad rok nie uczestniczyłam w szkoleniach. Jestem w nieco gorszej formie. Starałam się jakoś utrzymywać na poziomie, ale nie miałam możliwości.
- Rozumiem. – Skina głową, w zamyśleniu patrząc w dal. – To pewnie przez śmierć twoich rodziców, zgadłem?
- Może tak, może nie, nic ci do tego – warczę. Nie lubię ludzi, którzy wtykają nos w nie swoje sprawy. Nagle smutnieję. – Masz rację – szepcę. – Ale proszę, nie poruszaj tych tematów przy mnie.
- Jesteś dla mnie zagadką. Z jednej strony twarda, zamknięta w sobie młoda kobieta, lecz z drugiej złamana przez los dziewczyna. – Podrywam się, kierując swe kroki w stronę drzwi. – Jeśli mógłbym ci jakoś pomóc... – krzyczy. – To daj znać!
***
No, i wreszcie jest! Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że bardzo Was przepraszam za tak długie oczekiwanie. Nie będę niczego obiecywać, lecz orientacyjnie rozdziały pojawiać się będą co dwa tygodnie - miesiąc. Jednocześnie wielkie dzięki za te wszystkie komentarze, pod ostatnim rozdziałem. Aha, i jeszcze jedno, przepraszam za brak odpowiedzi na niektóre komentarze pod notką "Informacja". Wolałam się zabrać za pisanie rozdziału!

piątek, 18 stycznia 2013

Informacja

Wiem, że dawno nie pisałam nowej części mojego fanfiction, za co bardzo was przepraszam. Powinnam to w jakiś sposób wyjaśnić, więc teraz mam na to chwilę. 
Na wstępie muszę powiedzieć, że moją długą nieobecność spowodował głównie brak czasu. Każdego dnia mam jakieś zajęcia, tak że do domu wracam zwykle po osiemnastej. Wtedy nie mam już siły na napisanie czegoś konstruktywnego, czegoś co zadowoli zarówno mnie, jak i Was. 
Druga przyczyna "ciszy" to fakt, że niedawno założyłam z przyjaciółką bloga, z opowieścią obyczajowo - komediową (nie wiem nawet, czy coś takiego istnieje). Na razie wstawiłyśmy tam tylko trzy rozdziały, lecz mamy spory zapas, który z każdą chwilą się powiększa. Tak, tak, gdy już wyściubiłam odrobinę czasu na pisanie, to poświęcałam go na "Finecję"
Nie miałam zamiaru zaniedbywać bloga, ale niestety jakoś tak wyszło. Oprócz szkoły normalnej, mam na głowie jeszcze szkołę instrumentalną, więc możecie być pewni, że nie opuściłam bloga przez lenistwo. 
A sam blog został wyświetlany już ponad tysiąc razy! Dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili - komentatorom, obserwatorom, oraz anonimowym gościom. Wznoszę za Was wirtualny toast :)
I jeszcze jedno - póki co nie zawieszam bloga. Rozdział 6 jest właśnie w fazie tworzenia, więc niedługo powinnam coś dodać. Jeśli znów się spóźnię - bądźcie wyrozumiali, proszę.
Pozdrawiam serdecznie!
Satu

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 6

Ok, a więc to mój ostatni post w tym roku. Musieliście trochę długo na niego czekać, ale za to jest dłuższy niż zwykle (3,5 strony). Zapraszam, i życzę wam wspaniałego Sylwestra!
***
Raymond
Dystrykt Drugi


Wchodzę do pociągowego salonu. Dostrzegam Simone, siedzącą przy oknie oraz Kristine zamykającą drzwi przedziału

-Ktoś u nas był?- Pytam, niedbale opierając się o ścianę. Tryumfatorka wzrusza ramionami, spoglądając wymownie na Rudą. Dziewczyna odwraca głowę, czując na sobie spojrzenie kobiety. 
-Znajoma z Ósemki.- Mówi zmęczonym głosem.
-Z Ósmego Dystryktu?- Unoszę brwi z niedowierzaniem.- Tutaj?
-Tak, Raymond.- Simone sprawia wrażenie zirytowanej, pociera czoło dłonią, po czym delikatnie się krzywi.- Ała.- Cicho jęczy. Pewnie boli ją głowa. Podchodzę do okna. Za szybą rozciąga się ogromne, nowoczesne miasto, pełne wymuskanych nienaturalnych ludzi. Prawie każda rzecz jest tu dziełem sztuki: począwszy od krawężników, skończywszy na siedzibie prezydenta Snowa- ogromnej budowli ze szklanym dachem. Muszę przyznać, że Kapitol, nawet widziany z pewnej odległości, wywiera na mnie ogromne wrażenie. 
Cała nasza trójka- ja, Ruda i Kristine nie odzywamy się przez chwilę. Każde z nas pogrążone jest w ponurych myślach. Nagle czuję jak pociąg zaczyna zwalniać. Tryumfatorka wstaje z kanapy i podchodzi do drzwi.
-No…To chodźmy.- Mówi, marszcząc brwi.- Mam nadzieję, że niczego nie przeoczyłam. Inaczej będzie z nami źle.
-Co?- Syczę.- Nasze życie zależy teraz od ciebie?- Spoglądam na nią badawczo. Kobieta stara się ukryć uczucia, jednak nie opanowała tej sztuki tak dobrze jak Simone.- Świetnie. Po prostu świetnie.- Dodaję i rzucam jej przepełnione wściekłością spojrzenie. Tryumfatorka nie zwraca już na mnie uwagi, po prostu idzie kolejnym mrocznym korytarzem. Mam już tego wszystkiego dość. Kolejny ciemny tunel, prowadzący nie wiadomo dokąd, do złudzenia przypomina mi ten, w którym rozpoczęła się nasza podróż. Wzdycham głęboko i idę za Kristine. Tuż obok siebie słyszę lekkie kroki Simone. Nagle wszystkie nikłe światła gasną, a  ja wpadam z impetem na Tryumfatorkę.
-Co robisz? Mogłaś mnie ostrzec, że tu stoisz.- Mówię z pretensją w głosie. 
-Nie miałam czasu.- Kobieta zbywa mnie, majstrując przy ścianie. Nagle drzwi się otwierają. Cała nasza trójka wychodzi na zatłoczony dworzec. Światło słoneczne na moment mnie oślepia tak, że potrącam jakiegoś niewinnego Kapitolińczyka. Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. 
Czuję jak Kristine chwyta mnie za ramię i ciągnie w mniej uczęszczane uliczki stolicy. Idziemy tak przez dłuższy czas. Ciągła wędrówka zaczyna mnie nużyć. Słońce, mimo iż jest dopiero dziewiąta rano, praży niemiłosiernie, a wysokie budowle nie dają schronienia przed gorącem. Ocieram czoło z potu. Mam już dość. Nie należę do słabych osób, lecz nienawidzę pustynnego, suchego klimatu. Nagle Tryumfatorka przystaje w miejscu, schyla się i otwiera niewidoczną dla moich oczu klapę, po czym uśmiecha się krzywo.
-To co, wchodzimy?- I nie czekając na naszą odpowiedź wskakuje do środka. Spoglądam na Simone. Widać, że się boi. Nasze spojrzenia krzyżują się.
-Panie mają pierwszeństwo.- Mówię. Zaraz potem dociera do mnie fakt, jakie to było głupie. Twarz Rudej wykrzywia tajemniczy uśmiech.
-Co, Raymond, boisz się?- Pyta, unosząc brwi. Zaraz potem podchodzi do dziury, nachyla się i skacze. Słyszę jej ostry, przenikliwy krzyk i głos Tryumfatorki. Kobiety przez moment ze sobą rozmawiają, po czym jedna z nich odzywa się:
-Możesz skakać.- Przełykam ślinę. Tak, Simone miała rację, boję się. Od dziecka nie przepadam za ciasnymi, ciemnymi pomieszczeniami. Jest to moja jedyna słabość, mój jedyny, widoczny gołym okiem lęk. Biorę głęboki oddech. Jestem zawodowcem, szkolonym od ośmiu lat na mordercę, a boję się głupiego skoku. Wstydzę się tego strachu, więc odpędzam od siebie wszystkie myśli i robię duży krok do przodu. Z trudem powstrzymuje się od krzyku, gdy moja stopa natrafia na pustkę. Otwieram oczy, które jak się okazuje, przez cały czas były mocno zaciśnięte i rozglądam się dookoła. Cholera, korytarz w którym aktualnie się znajduje, jest jak spełnienie moich koszmarów. To najciaśniejsze pomieszczenie, w jakim dano mi kiedykolwiek być. Mam wrażenie, że się duszę, przed oczami latają mi czarne plamy, kręci mi się w głowie... Dałbym wszystko, abym mógł stąd wyjść. Wszystko. 
Ściany są niemiłosiernie zimne, ociekające brudną wodą, natomiast ja muszę się schylać, aby nie uderzać głową w sufit. Krzywię się w momencie, gdy kropla cieczy spada na moje plecy. Przełykam ślinę. Oddycham coraz ciężej, mam wrażenie, iż nigdy nie znajdę się na powierzchni. Ani ja, ani Simone, ani nawet Kristine. Chowam twarz w dłonie, starając się uspokoić. Jednocześnie nasłuchuje. Do moich uszu docierają piski szczurów, kroki Tryumfatorki, oddechy całej naszej trójki... Adrenalina szumi mi w żyłach, moje zmysły są bardzo wyostrzone. Nagle ktoś łapie mnie za ramię. Gwałtownie obracam głowę w tamtą stronę, gotów do zaatakowania potencjalnego wroga. 
-Wszystko w porządku?- szepce Ruda, spoglądając na mnie badawczo. Jej troska denerwuje mnie znacznie bardziej, niż powinna.
-To nie twoja sprawa- warczę, strącając jej dłoń z mojego ramienia. Wzdycham głęboko, po czym idę za wołającą nas Kristine. 
-Nie wyprzedzajcie mnie, jeśli wam życie miłe.- Mówi kobieta. Nie mam zamiaru., myślę. Kto wie, co tu na nas czeka. Jak zwykle, nikt nie raczył nam tego wyjaśnić. Tryumfatorka prowadzi nas długim zimnym korytarzem. Zaciskam dłonie w pięści. W każdej chwili może się zawalić i zostaniemy pogrzebani żywcem. Już teraz mam wrażenie, że ściany korytarza pękają, roztrzaskują się na tysiące kawałków... Mój oddech gwałtownie przyśpiesza, a na czole perlą się krople potu. Nie potrafię odrzucić od siebie tego strachu. Czuję się jak zwykłe, bezradne dziecko, potrzebujące opieki i bezpieczeństwa. Kulę się w sobie. Oby to już się skończyło, proszę. Nagle korytarz zaczyna się rozszerzać. Mogę już podnieść głowę. Nadal jest ciasno, ale czuję się odrobinę lepiej. W tym momencie Kristine gwałtownie się zatrzymuje. Po raz kolejny tego dna wpadam na nią. Kobiecie udaje się zachować równowagę. 
-Zaczekajcie tu.- Mówi. To błahe stwierdzenie, wywołuje u mnie kolejną falę złości.
-A mamy jakiś wybór?- Unoszę brwi, spoglądając na Tryumfatorkę. Pewnie i tak tego nie widzi, ciemno tu, jak oko wykol. Kristine ignoruje moją słowną zaczepkę.
-Podajcie mi kamień.- Jej głos staje się śmiertelnie poważny. Widzę w tej młodej dziewczynie Tryumfatorkę Siedemdziesiątych Drugich Głodowych Igrzysk, kobietę, która musiała przetrwać na trawiastym pustkowiu, zdając się jedynie na siebie. Zerkam na Simone pytająco. Ruda wzrusza ramionami. Zauważam, że drży, ze strachu lub z zimna. Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Teraz chcę tylko dotrwać do następnego dnia.- Szybciej! To nie żarty.- Mówi Tryumfatorka znacznie ostrzej. Simone spełnia polecenie Kristine, która rzuca kawałek skały przed siebie. Kamyk parę razy odbija się od posadzki, po czym nastaje cisza. 
-Chyba możemy już iść.- Oznajmia mentorka. Tak, chyba powinniśmy zacząć ją nazywać w ten sposób. W tym momencie, tuż przed nami wybucha pożar. Słyszę ostry krzyk Simone. Dziewczyna wpada w histerię. Zamieram, świadom tego, jak blisko śmierci się znajdujemy. Odwracam się, z zamiarem ucieczki, lecz Tryumfatorka łapie mnie za dłoń.- Pożar nie zagraża nam, dopóki tu stoimy.- Widzę, iż i ona się boi. Zerkam na Rudą. Dziewczyna siedzi przytulona do ściany, spod przymkniętych powiek wypływają liczne łzy. 
-Tylko nie to.- Szepce.- Zabierzcie mnie stąd!- Wrzeszczy.- Nie chcę spłonąć!- Dodaje równie głośno. Chowa twarz w dłonie. Nie mam pojęcia, co mogę w takiej sytuacji zrobić. Jeszcze przed chwilą byłem na granicy histerii, a Simone starała się mi pomóc. Teraz nasze role odwróciły się. 
-Pożar zaraz się skończy.- Mówię niedbałym głosem.- Niepotrzebnie tak panikujesz.- Moje nieudolne próby uspokojenia Rudej na nic się zdały. Dziewczyna szlocha jeszcze głośniej.
-Nie wierzę ci! Zabierz mnie stąd!- Łka. Oddycha równie ciężko, co ja parę minut wcześniej. 
-To jakby niemożliwe. Z tego co wiem to znajdujemy się pod ziemią.- Prycham z irytacją. Nagle słyszę uspakajający głos Kristine. 
-Simone, już wszystko ok.- Przytula dziewczynę, jakby ta była jej serdeczną przyjaciółką.- Nie musisz się martwić. Jesteś bezpieczna. 
-Nieprawda.- Jęczy dziewczyna. Dalej ma zaciśnięte oczy.
-Nic się nie stanie. Przysięgam.
-No, nie byłbym tego taki pewien.- Mówię. Tryumfatorka posyła mi mordercze spojrzenie. Wzruszam ramionami, jakby cała ta sytuacja niewiele mnie obchodziła.
-Ale Rose... Ona spłonęła. Zginęła. Przez Kapitol.- Plecie Simone. Zaczyna się robić ciekawie.- To oni wywołali płomienie. Organizatorzy... W ten sam sposób zginęli inni. Roy, mama, tato...  
-Przecież nie jesteś Rose. A poza tym, do Igrzysk jeszcze sporo czasu.- Oznajmia Kristine.- Jesteś bezpieczna.- Ruda powoli się uspakaja. Jej oddech się wyrównuje, a ona sama jakby pozbywa się jakiegoś ciężaru. Nadal jednak ma zaciśnięte oczy. Siadam na posadzce i wpatruje się w szalejące płomienie. Mentorka miała rację. Ogień nie może nas dosięgnąć. Oddycham z ulgą, zaraz jednak przypominam sobie o innym zagrożeniu. Mianowicie, wciąż znajdujemy się w ciasnym korytarzu pod ziemią. Po moich plecach przechodzą ciarki, a ja uparcie gapię się na pożar. Powoli zaczyna gasnąć, jest coraz mniejszy, aż całkowicie znika. 
-Chodźmy.- Mówi Kristine, wpatrując się w zgliszcza. Wzruszam ramionami i podnoszę się z podłogi. Staję obok Simone, po czym  Tryumfatorka znów prowadzi nas przez prosty korytarz. Ku mojej radości, tunel robi się coraz szerszy. W pewnej chwili mogę nawet podskoczyć. Kręcę głową. Co się dzieje? Czy Kapitol ma za zadanie torturować nas psychicznie, zanim z nami skończą?, myślę z ironią. Mają zamiar odebrać wcześniej daną nam resztkę nadziei? Tym czasem korytarz robi się coraz dziwniejszy. Na ścianach pojawiają się lampy, dające słabe światło, a sklepienie jest wzmocnione metalowymi podporami. 
-Już niedługo będziemy na miejscu.- Mówi mentorka.- Jeszcze parę metrów. Widzicie?- Pyta, wskazując na ciężkie metalowe drzwi.- To nasz cel.- Przyśpieszamy kroku. Osobiście, nie mogę doczekać się, gdy skończymy już tą wędrówkę po zapleśniałych, ciasnych tunelach. Spoglądam na Simone. Wygląda już na całkiem spokojną osobę, w niczym nie przypomina tej rozhisteryzowanej, szlochającej dziewczyny, z którą miałem do czynienia przed chwilą. Wyprzedzam Kristine i Rudą, po czym dochodzę do wyjścia na zewnątrz. Nareszcie. Kątem oka dostrzegam odnogę korytarza, nie różniącą się niczym od miejsca, w którym się znajduję. Wzdycham z ulgą, gdy Tryumfatorka wyciąga klucz, otwiera drzwi i wprowadza nas do przestronnego, jasnego salonu. Ze zmęczeniem padam na białą, rozkosznie miękką sofę, rozrzucając dookoła poduszki. Przyglądam się obrazom, oprawionym w delikatne, złote ramy. Gładzę dłonią stolik stojący tuż przed trzema kanapami. Na przeciwko mnie znajduje się nowocześnie wyglądający kominek, lecz nie chcę go rozpalać. Wciąż w pamięci mam straszliwą pożogę, jaka dopadła nas w tunelu. Salon to raj na ziemi, w porównaniu do ciemnych, ciasnych korytarzy. Dostrzegam kręcone schody, prowadzące do góry. Złociste poręcze lśnią w świetle dnia, wpuszczanym do salonu przez duże okna. Obracam się do tyłu i spoglądam na prosty stół, którego blat wykonany jest ze szkła. Podrywam się z kanapy, podbiegam do mebla, po czym siadam na krześle i dłonią sięgam po pysznie wyglądające jabłko. Dopiero teraz orientuje się, jak bardzo jestem głodny. Wgryzam zęby w owoc, słodki sok cieknie mi po brodzie. Spoglądam na Simone. Dziewczyna wygląda na wyczerpaną. Jej twarz jest brudna, osmalona, a na jej policzkach widać ślady łez. Dociera do mnie, że muszę wyglądać podobnie. Parskam lekkim, niewymuszonym śmiechem. Ruda obraca się w moją stronę. 
-Coś nie tak?- Pyta słabym głosem. Kręcę głową. 
-Ładnie wyglądasz z węglem na twarzy.- Mówię, po czym uśmiecham się. Nieco złośliwie, ale szczerze. Dziewczyna pociera swój policzek palcem i spogląda na niego. 
-Rzeczywiście, prezentuje się całkiem nieźle.- Żartuje, mrugając do mnie, po czym siada i nalewa sobie herbaty z dzbanka stojącego tuż koło misy z owocami. Oprócz tego na stole znajduje się wiele potraw, których nie potrafię nawet zliczyć. 
-Mam nadzieję, że macie się lepiej.- Mówi Kristine. Kobieta wygląda na zmęczoną, ma podkrążone oczy, a długie włosy są potargane, jakby Triumfatorka spędziła ostatnią godzinę biegnąc pod wiatr. Mam wrażenie, że przybyło jej kolejnych parę lat. Trudno uwierzyć, że jest zaledwie o rok starsza od Simone. 
-Na co czekamy?- Pytam. Jestem całkowicie rozluźniony. Mentorka uśmiecha się krzywo. 
-Nie myślałeś chyba, że będziecie tu jedynymi gośćmi?
-Cóż, muszę przyznać, ze przed chwilą mnie oświeciłaś, Kristine.- Prycham ironicznie. Triumfatorka kręci z rozbawieniem głową. Ma rację, lecz nie chcę przyznawać się do błędu.
-Jeszcze dojdzie parę osób.- Oznajmia. W tym momencie drzwi, te same którymi tu weszliśmy, otwierają się z hukiem. Do pomieszczenia wbiegają dwie osoby: młoda, jasnowłosa dziewczyna i kobieta koło trzydziestki.
-Celeste!- Kristine podchodzi do tej starszej. Obie z radością się witają, jakby nie widziały się od dłuższego czasu. Nie ma to jak przyjaźń pomiędzy Triumfatorami. Kątem oka spoglądam na blondynkę. Dziewczyna stoi z tyłu, z zachwytem rozgląda się dookoła. Wzruszam ramionami i zaczynam konsumować grzankę. Jestem głodny jak cholera. Nagle słyszę, jak jasnowłosa zwraca się do Rudej.
-Simone! Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś dużo przeszła.- Mówi. W jej głosie słychać troskę. Marszczę lekko brwi. Trochę dziwny wydaje mi się fakt, że te dwie dziewczyny, nie mające ze sobą nic wspólnego, mieszkające w zupełnie innych dystryktach, znają się nawzajem. Na pewno jest to... Niecodzienna sytuacja. 
-Nie, nic mi nie jest.- Mówi Rudowłosa, wciąż tym samym, słabym głosem. Jestem pewien, że w tym momencie posłała blondynce jedno ze swoich słynnych, tajemniczych spojrzeń, które tak bardzo mnie irytują. Ciekawe tylko, czemu ona nie może po prostu powiedzieć prawdy, skoro zarówno ja, jak i Kristine, wiemy o jej histerii w tunelu.- Cieszę się, że cię widzę, Aino.- Wzdycha. Jasnowłosa uśmiecha się przyjaźnie i siada koło Simone. Po chwili obie rozmawiają o przeróżnych błahostkach. Czuję się jak piąte koło u wozu. To frustrujące, szczególnie dla mnie, osoby która od zawsze skupiała na sobie całe zainteresowanie otoczenia. Nikt nie zwraca na moją osobę uwagi, do tego wciąż nie wiem, w jakiej sytuacji się znajduje. Mam szansę na przeżycie kolejnego dnia, czy raczej nigdy nie ujrzę już Dwójki? Kręcę głową. Już sam przestaje wierzyć w to, że Kapitol chce mnie uśmiercić. Mieli już tyle do tego okazji... Zaciskam zęby. Wolałbym stanąć twarzą w twarz z prezydentem Snowem, niż żyć w ciągłej niepewności. Spoglądam na Simone i Aino. Nadal są pogrążone w rozmowie, lecz instynktownie czuje, że temat konwersacji się zmienił. Obie dziewczyny są znacznie bardziej poważne. W oczach blondynki, jak i w oczach Rudej, maluje się smutek oraz melancholia. Opieram się nonszalancko o szklany stół, oczekując na rozwój wydarzeń. W tym momencie, przez słynne już drzwi przedzierają się dwie osoby: wysoki złotowłosy mężczyzna i jakiś nieznany mi chłopak. Blondyna za to kojarzę, i to bardzo dobrze. Słyszę jak Kristine bierze głęboki wdech.
-Gloss.- Szepcze.- Miło mi cię znów widzieć. 
-Na wzajem.- Triumfator z Jedynki skłania lekko głowę, po czym spogląda w oczy kobiety. Wpatrują się tak w siebie przez dłuższy czas.- Kiedy ostatnio się spotkaliśmy?
-Rok temu.- Mówi. Mam wrażenie, że chce jeszcze coś dodać, lecz powstrzymuje się od tego. Uśmiecha się delikatnie. 
-Ekhem.- Obracam głowę. To mentorka tej blondynki, Aino.- Ja również cieszę się, że tu jesteś Gloss.
-Och, proszę proszę, kogo my tu mamy?- Pyta się mężczyzna, neutralnym, przyjaznym tonem.- Witaj Celeste. No dobrze.- Mówi.- Skoro jesteśmy tutaj w pełnym gronie, warto by podać powody naszego spotkania. 
-Nareszcie.- Wyrywa mi się. Wzrok Triumfatora błyskawicznie skupia się na mojej osobie. 
-Ty musisz być Raymond Huts.- Nie dziwię się, że zna moje imię. Jestem w końcu bratem Zwycięzcy, dziennikarze przeprowadzali ze mną wywiad. Co prawda, Felix triumfował w Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzyskach, trochę czasu już minęło. Pamiętam, jak zaledwie dwa lata temu musiał mentorować Kristine. Skłaniam lekko głowę, podając Glossowi dłoń.
-Tak, to ja. 
-Miło mi. Jak mówiłem, powinniśmy wyjawić wam powody naszego przyjazdu do Kapitolu. Możecie być pewni, nic co was spotkało po wyjściu z pociągu nie było dziełem przypadku.

Nominacja...?

Cóż, muszę przyznać, że zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam. Zostałam dwa razy nominowana do  Liebster Award. Raz przez Emily Saws, natomiast kolejny raz przez Vivenne Rosalie. Nie będę ukrywać, jestem naprawdę zaskoczona i ucieszona faktem, ze komuś aż tak spodobało się moje opowiadanie. Na początku muszę powiedzieć, że oczywiście odpowiem na te dwadzieścia dwa pytania, ale sama muszę poszukać aż dwudziestu dwóch osób, których będę nominować! Czyli na nominację trzeba będzie trochę poczekać.



ZASADY



Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę''. Jest przyznawana blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.



Pytania, które mi zadała Emily Saws:

1. Co daje Ci szczęście?
Szczęście daje mi naprawdę dużo rzeczy! Może to być wszystko począwszy od spełnienia mojego najskrytszego marzenia, kończąc na szczerym uśmiechu od przyjaciół. Oprócz tego uwielbiam czytać książki i słuchać dobrej muzyki, więc chyba mogę to również zaliczyć do rzeczy, które dają mi szczęście.
2. Co robisz w wolnym czasie?
Dużo piszę (niedługo otwieram nowego bloga z przyjaciółką, więc nie tylko "Historia Rebelii" jest na mojej głowie), słucham muzyki (cóż, praktycznie ciągle coś leci, a to zwykłe radio, a to zapuszczam do odtwarzacza CD moje ulubione płyty), gram na keyboardzie (tak tak, muzyka ma na mnie naprawdę duży wpływ), czytam książki (głównie fantazy, teraz akurat jestem w połowie "Kamienia Łez" autorstwa Terry'ego Goodkinda) i uczę się języków.
3. Czy to twój jedyny blog?
Na razie tak. Kiedyś, parę dobrych lat temu prowadziłam minibloga na pingerze, ale wolę nie podawać adresu. Gdy do niego powróciłam, to załamałam się, że byłam aż tak głupia. Dlatego oficjalnie nie mam drugiego bloga, aczkolwiek niedługo podam linka do tego bloga, który będę prowadziła z przyjaciółką.
4. Lubisz Święta?
Nawet bardzo!
5. Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Oj dużo rzeczy :) Gdybym miała je wszystkie wymieniać, to zajęło by to parę stron, a tego nie chcemy :).
6. Lubisz mieszkać w Polsce?
Raczej tak.
7. Z jakich stron najczęściej korzystasz?
Blogger, facebook, youtube (to powinno być na pierwszym miejscu).
8. Znasz jakieś języki?
Tak! Polski, angielski, niemiecki (no, powiedzmy...) i fiński.
9. Ulubiony kolor?
No cóż, preferuję kolory ciemne i chłodne. Tak więc moim ulubionym jest czarny i ciemnofioletowy.
10. Ideał urody?
Simone Simons i Kate Winslet (rola Rose w "Titanicu")  (zbieżność imion nie jest przypadkowa). Obie są ładne i utalentowane, tylko pozazdrościć :)
11. Co dostałeś/aś pod choinkę?
Płyty, książki, słuchawki, nuty i inne :)


Pytania, które mi zadała Vivenne Rosalie:

1. Twoja ulubiona książka i dlaczego?
Moja ulubiona książka to "Kalevala". Od pierwszej strony mnie wciągnęła, drżałam o losy bohaterów, przeżywałam z nimi wszystkie przygody, smuciłam się, gdy któryś z nich odszedł do Tuoneli... Bardzo polecam, nie tylko osobom zakochanym w Finlandii. Moją drugą ulubioną, może nie książką ale trylogią, to "Władca Pierścieni". Seria, podobnie jak "Kalevala", wciągnęła mnie do reszty. No i jeszcze ważne są dla mnie "Igrzyska Śmierci"
2. Kto jest Twoim wzorem doskonałego pisania?
Zależy jakiego. Jeśli mówimy o wierszach czy lirykach, to bez wahania wskazuję Tuomasa Holopainena, Raymonda Istvána Rohonyia (wczesna twórczość Theatre of Tragedy)oraz Edgara Allana Poego. Znów zbieżność imion nie jest przypadkowa. Ale, jeśli chodzi o pisanie książek, czy opowiadań, to moim wzorem są J.R.R Tolkien oraz E.A. Poe.
3. Jak minęły Ci Święta?
Wspaniale. Tylko choinka dwa razy upadła na podłogę, na szczęście nie było większych strat w ozdobach świątecznych :)
4. Czy jesteś podobny do swojej postaci?
Mam w sobie cząstkę zarówno Raymonda, Simone i Aino, więc tak, chyba tak :) Ale muszę zaznaczyć, że nie tworzyłam siebie samej. Mnie i moich bohaterów wiele łączy i wiele dzieli :)
5. Jaki typ muzyki lubisz?
Bardzo lubię metal (najprzeróżniejsze gatunki, ale głównie doom, symphonic, power, gothic i thrash). Słucham również dark independent (ostatnio odkryłam wspaniały zespół, wykonujący dark independent!) oraz alternatywnego rocka i swingu (tych dwóch ostatnich mało, ale coś tam się znajdzie).
6. Ulubiony zapach?
Zdecydowanie cytrusy!
7. Jesteś pesymistką/tą czy optymistką/tą?
Coś pomiędzy. W różnych sytuacjach różnie się zachowuje: bywa iż tryskam dobrym humorem, lecz bywa i tak iż mam "doła". W tej sprawie jestem niezdecydowana :)
8. Twoje hobby?
Nauka języków, muzyka (w pojęciu ogólnym), pisanie, czytanie... Myślę, że tyle wystarczy :)
9. Ulubiony film?
"Upiór w Operze", "Pogrzebany" (bardzo smutny film, zostaję w głowie na długo) i "Igrzyska Śmierci".
10. Wymarzone wakacje?
Gdzieś w Finlandii, lub na Północy Europy. Później pojechałabym do Wenecji i Rzymu, lecz wróciłabym na Północ :)
11. Co inspiruje Cię do pisania?
Dużo tego jest :) Sny, książki, zwykłe wydarzenia z życia, ale przede wszystkim muzyka i poezja.


Bardzo dziękuję Emily i Vivenne za nominację. Ja sama po jakimś czasie zaktualizuje moją notkę, gdzie wymienię te dwadzieścia dwa blogi, które odpowiedzą na moje pytania.

Niech los zawsze wam sprzyja!
PS. Może dziś dodam nowy rozdział, kto wie, kto wie... I życzę wam wspaniałej zabawy sylwestrowej!

środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 5

Zanim dodam rozdział, to chciałabym was wszystkich bardzo przeprosić. Obiecywałam, przesuwałam datę dodania, a jednak... No cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie :( Mam nadzieję, że na drugi raz będę bardziej słowna.
A teraz zapraszam do czytania!
***
Aino
Dystrykt Ósmy

Nerwowym ruchem przeczesuje swoje włosy palcami. Wsłuchuje się w monolog naszego Głównego Strażnika Pokoju. Szczerze mówiąc, przerażają mnie nowiny jakie mi niesie. Muszę opuścić swój Dystrykt- brzydką Ósemkę, którą zaczynam teraz doceniać. Nigdy w życiu nie byłam poza jej granicami- jestem zbyt wielkim tchórzem, aby zdobyć się na coś takiego. Przełykam ślinę.

-Kiedy wyjeżdżamy?- Pytam martwym głosem.
-Właściwie to zaraz. Nie mamy zbyt wiele czasu.
-A gdzie...?- Mówię, lecz nie dane jest mi dokończyć wypowiedzi.
-To nie pani sprawa, panno Saarinen.- Jak to nie moja sprawa?, myślę z ironią. Wywozicie mnie gdzieś, ale nawet nie raczycie powiedzieć gdzie! Ciekawe.
Moja twarz chmurzy się. Jestem osobą, która nie potrafi chować swoich uczuć. Strażnik Pokoju to widzi.
-Coś jest nie tak?- Pyta nieco zaniepokojony.
-Nie, nic.- Odpowiadam.- Mogę się pożegnać?- Dodaję.
-Niestety, jak już mówiłem...
-Proszę...- Mówię, a w moich oczach pojawiają się łzy. Główny przypatruje mi się przez chwilę, aż w końcu macha dłonią.
- Idź.- Rzuca.- Tylko się pośpiesz.- Nie czekam aż skończy. Obracam się na pięcie i przekraczam próg mojego domu. Wchodzę do salonu, gdzie zastaje ojca.
-Tato...- Mówię cichym głosem. Mężczyzna spogląda na mnie. Jego wargi wykrzywiają się w lekkim uśmiechu. Wiem, ile go to kosztuję.
-Aino. Co się stało?- Pyta. Martwi się o mnie, zostałam jedyną bliską mu osobą.
-Przyszłam się... Pożegnać.- Szepce.
-Słucham? Dlaczego...?- Otwieram usta, aby odpowiedzieć Ilmariemu na pytanie, lecz w tym momencie do salonu wbiega Główny Strażnik Pokoju. Jego ciężkie, ubłocone buciory zostawiają brudne ślady na naszej podłodze.
-Idziemy!- Mówi mężczyzna rozkazującym tonem i chwyta mnie za ramię. Usiłuje się wyrwać, lecz na nic zdają się moje wysiłki.
-Tato!- Krzyczę. Z trudem powstrzymuje się od płaczu. Nie jestem przyzwyczajona do pożegnań.- Przekaż Marco, że...
-Co? Co się tutaj dzieje?- Do pomieszczenia wchodzi brązowowłosy chłopak. Spogląda na mnie, po czym przenosi wzrok na Ilmariego. Błyskawicznie dodaje dwa do dwóch. Ponawia swoje pytanie, tym razem silnym głosem. Strażnik Pokoju nie zwraca na niego uwagi, zamiast tego wyprowadza mnie na zewnątrz. Obracam głowę. Spojrzenia moje i Marco się spotykają.- Zostaw ją!- Krzyczy chłopak. Mężczyzna spluwa mu pod nogi. Wzdrygam się. Jestem przerażona, mam ochotę stąd uciec.- Aino! Kocham...- W tym momencie zostaje brutalnie wepchnięta do starego, rozlatującego się samochodu. Szyby są szczelne, więc nie słyszę głosu Marco, jednak po ruchu jego warg, mogę się domyślić, co chłopak chciał mi przekazać. Po raz ostatni spoglądam w jego szare oczy. Widzę w nich strach i miłość. Pierwszy raz w życiu odwzajemniam to uczucie. Kiedyś bałam się kochania, lecz dzięki Marco odkryłam nowy rodzaj przywiązania. Robi mi się ciepło na sercu. Czuję jak po policzku spływa mi kolejna łza.
-Wrócę! Obiecuję!- Krzyczę, uderzając dłonią w szybę. Siedzący obok mnie Strażnik Pokoju parska śmiechem.
-Ooo, w to nie wątpię.- Mówi z ironią. Piorunuję go wzrokiem, lecz z oczami pełnymi łez, nie wygląda to najlepiej. Samochód rusza, a ja widzę znikającą za zakrętem sylwetkę Marco.
*
Siedzę skulona na zimnej podłodze pociągu. Jest ciemno, nie widzę nawet czubka własnego nosa. Boję się. Wszystko wskazuje na to, że jadę do Kapitolu. W naszym dystrykcie zawsze oznacza to jakieś kłopoty. Myślę o dożynkach. Przecież mogli mnie porwać, może chcieli wprowadzić nowy system losowań? Odrzucam tą myśl. Dożynki to przecież coś w rodzaju show, mieszkańcy stolicy właśnie wtedy mogą poznać trybutów. To nie miało by sensu. W takim razie co się dzieje? No cóż, nie dowiem się tego, zanim nie wstanę, myślę. Jednak jeszcze przez piętnaście minut siedzę na posadzce i cicho szlocham. Minęła zaledwie godzina od wyjazdu, a ja już tęsknie za Marco i ojcem. Za jedynymi bliskimi mi osobami. Mam wielu znajomych, lecz nie czuje się w żaden sposób do nich przywiązana. Tylko parę osób jest wystarczająco dla mnie ważne, abym mogła za nimi płakać.
Wzdycham głęboko i powoli się uspakajam. Prostuje nogi po czym wstaję z podłogi. Rozkurczam mięśnie, macham ramionami, aby trochę pobudzić organizm. W tym momencie cały korytarz rozjaśnia się światłem. Mrugam parę razy. Przez tą spędzoną w ciemnościach godzinę, odzwyczaiłam się od takiej jasności. Niepewna swojego losu idę naprzód. Teraz to mi wszystko jedno, myślę. Echo moich kroków odbija się od metalowych ścian.
Docieram do przepięknie urządzonego salonu. Na suficie wiszą kryształowe żyrandole, kanapy obite są miękkim aksamitem, a zasłony w oknach wykonane są z najprawdziwszego jedwabiu. Przed sofą znajduje się malutki stoliczek z ciemnego drewna, który idealnie współgra z czerwienią ścian. Kręcę głową. W swoim życiu widziałam wiele piękna, lecz tamte wspomnienia bledną, gdy przyrównam je do Kapitolińskich rzeczy. Podchodzę do ściany, na której wiszą różnorakie zdjęcia. Oprawione są w drogo wyglądające, czarne ramki. Przyglądam się fotografiom i ze zdumieniem widzę, że jedna z nich przedstawia miasto, które wygląda, jakby unosiło się na wodzie. Prycham z niedowierzaniem. Przecież to niemożliwe, myślę. Człowiek nie jest w stanie wybudować czegoś takiego.
Ostrożnie siadam na czarnej sofie. Tuż obok mojej dłoni widzę skupisko najprzeróżniejszych guzików. Naciskam jeden z nich, a w tym momencie na stoliku pojawia się setka dziwnych, nieznanych mi potraw. Oszałamiający zapach dań przypomina mi, jaka jestem głodna, lecz nie mam odwagi, aby wziąć choćby kęs. W milczeniu przyglądam się jedzeniu.
-Jeśli masz ochotę, to proszę, nie krępuj się.- Za plecami słyszę znajomy, kobiecy głos. Gwałtownie obracam głowę do tyłu.
-Celeste! To ty?- Pytam. Jestem naprawdę zaskoczona, ze ją tutaj widzę. Nie spodziewałam się spotkać w Kapitolińskim pociągu nikogo znajomego. Kobieta z uśmiechem kiwa głową i siada koło mnie.
-Nie martw się. Z tym jedzeniem jest wszystko w porządku.- Mówi. Ostrożnie biorę jakąś przepysznie wyglądającą potrawę i zatapiam w niej zęby. Wygląd nie kłamał- danie jest jednym z lepszych, jakie w życiu jadłam.
-Jest pyszne.- Mówię z pełnymi ustami. Zupełnie zapominam o zasadach dobrego wychowania, o których czasem była mowa w szkole.
-Nie dziwię ci się. Kurczak w sosie cytrynowym jest najlepszy.- Rzuca Celeste i nakłada sobie porcję mięsa. Przez chwilę jemy, co jakiś czas wymieniając zwyczajowe uprzejmości. W pewnym momencie jednak, nasza rozmowa schodzi na inne tory.
-Dlaczego się tu znajduję?- Pytam.- Gdzie jedziemy?
-Do Kapitolu.- Odpowiada kobieta, patrząc na mnie swoimi łagodnymi oczami. A więc się nie myliłam! Nie jestem jednak z tego zadowolona.
-Czy to są... Dożynki?- Szepcę. Celeste wybucha melodyjnym, życzliwym śmiechem.
-Nie, nie martw się. To tylko taki mały... Eksperyment.- Marszczę brwi.
-Nie podoba mi się to.
-Nic dziwnego. Sama nie byłabym z tego powodu zachwycona.
-Dlaczego jedziesz ze mną?- Mówię. Jest to jedno z tych pytań, na które odpowiedź mnie bardzo ciekawi.- Co będziemy tam robić? Czy...?
-Spokojnie, Aino. Nie stresuj się.
-Jak mam się nie stresować, kiedy...- W tym momencie Celeste podnosi dłoń.
-Nie przerywaj mi, proszę. Pytałaś się mnie, po co tu jestem. Otóż, ktoś musi się wami opiekować. Ja, jako najmłodsza tryumfatorka z Ósmego Dystryktu, jadę z tobą do stolicy , aby dotrzymać ci towarzystwa, i wesprzeć cię w trudnych chwilach.- Kiwam głową, jednak wciąż nie jestem przekonana do tego nowatorskiego pomysłu prezydenta.
-Wiesz, co nas czeka? Czy możemy nie wrócić do domu?- Pytam drżącym ze strachu głosem. Jestem znacznie bardziej spokojna niż jeszcze parę chwil temu, jednak nadal nie jest to dla mnie łatwe.
-Tak szczerze, to nie mam pojęcia.- Mówi Celeste. To zapewnienie pogłębia tylko moje przerażenie. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę. Nagle jedzenie ze stolika znika.
-Co się stało?- Pytam.-Czy to był efekt... Zamierzony?- Dodaję. Celeste kiwa głową. Wzruszam ramionami.- Kapitol jest dziwny.- Mówię. Kobieta reaguje zupełnie nie tak, jak się spodziewałam.
-Pierwszą zasadą, jaka obowiązuje na stolicy...- Oznajmia cichym głosem.- Jest nigdy nie krytykować władzy. Aino, obiecałam, że wrócisz do Ósemki cała. Nie chcę, abyś przez swoją niewiedzę miała kłopoty.- Kiwam głową.- Ilmari by mnie rozszarpał.- Dodaje kobieta, nieco normalniejszym tonem.
-Mój ojciec o tym wiedział?- Pytam się. Jestem naprawdę zaskoczona. Celeste kiwa głową, a ja kontynuuje swoją wypowiedź.- To dlaczego mnie nie ostrzegł? Nie ufał mi?- Dodaję. Zwieszam ramiona. Ja i tato mówiliśmy sobie prawie wszystko. Kochał mnie, choć tego nie okazywał.
-Nie mógł o tym nikomu mówić. Tylko ja i on mamy jako takie pojęcie o tym, co was czeka.- Tryumfatorka chwyta za moją dłoń, stara się mnie pocieszyć. Wiem jednak, ze to nic nie da. Kręcę głową, lecz kobieta ciągnie swą wypowiedź dalej.- Ilmari jest silnym człowiekiem, da sobie radę.- Silnym?, myślę z niedowierzaniem.
-Mam nadzieję.- Mówię.- Która godzina?- Pytam.
-Osiemnasta.- Oznajmia Celeste, patrząc na piękny zdobiony zegar.
-Dziwne. Jestem bardzo zmęczona.- Mówię. Nie kłamię- czuję się, jakbym przebiegła maraton.
-Choć, pokażę ci twoją sypialnię.- Rzuca kobieta i wstaje z sofy. Zmierza w kierunku długiego korytarza. Ostrożnie idę za nią. Tryumfatorka otwiera drzwi od jakiegoś pomieszczenia.- Dobrych snów, Aino.- Dodaje. Wchodzę do pokoju i uderza mnie piękno sypialni. Przez chwilę jestem dumna z tego, że pozwolono mi tutaj zamieszkać. Ściany są mają kolor kremowy. Na jednej z nich narysowane jest miasto na wodzie, którego zdjęcie wcześniej widziałam. Ogromne łóżko zajmuje niemalże jedną trzecią pomieszczenia, a narzuta wykonana jest ze jasnoniebieskiego sztruksu. Wszystko tutaj, zaskakuje mnie swoją soczystą barwą, znacznie żywszą niż w Ósemce. Stoję tak, przyglądając się pięknym abażurom lamp, jasnej podłodze, miękkim poduszkom... Zdejmuje buty. Nie myliłam się, posadzka w dotyku jest niemalże tak delikatna, jak piasek nad morzem. Kręcę głową. Ci kapitolińczycy mają dobrze, myślę. Kątem oka dostrzegam kominek. Z radości klaszczę w ręce. W tym momencie z moich ust wydobywa się krzyk zdumienia: ogień zapłonął sam, bez niczyjej pomocy. Najdziwniejszy jest jednak kolor płomieni- mają barwę czystego błękitu. Gaszę światło i siadam na miękkim fotelu. Wpatruje się w kominek, w niezwykły taniec ognia. Po pół godzinie zasypiam.
*
Budzę się wcześnie rano. Otwieram oczy i przeciągam się parę razy. Jestem wypoczęta jak nigdy dotąd. Stawiam bose stopy na podłodze oraz rozglądam się dookoła. Sypialnia nie straciła nic ze swojego piękna. Kątem oka dostrzegam szafę. Podchodzę do niej i wyciągam ubrania. Ze zdumieniem rozpoznaje materiały tkane w Ósmym Dystrykcie. Uśmiecham się sama do siebie. Będę miała przy sobie cząsteczkę domu, myślę i kieruje się do łazienki. Pomieszczenie nie odbiega swoim pięknem od reszty pociągu. Na jasnych ścianach przestawione jest to samo miasto, co w mojej sypialni. Jestem niezmiernie ciekawa historii tego miejsca- jakim cudem udało się utrzymać na wodzie tyle wspaniałych budowli, kamienic, sklepów... Kręcę głową, i odrzucam od siebie te rozważania. Wchodzę pod prysznic i przez parę minut myję ciało i włosy. Staram odrzucić od siebie resztki strachu, ciągnące się za mną od początku podróży.
Parę chwil później stoję przed lustrem, wmontowanym w drzwi szafy i przyglądam się sobie. Muszę przyznać, prezentuje się całkiem nieźle- włosy opadają mi miękko na osłonięte szmaragdowozieloną sukienką plecy. Na stopach mam czarne buty, błyszczce się w świetle dnia. Jakimś cudem wszystko jest dokładnie w moim rozmiarze- nic mnie nie ciśnie, ani nie uwiera. Podnoszę dłonie, a wtedy długie rękawy opadają mi na twarz. Podobam się sobie w tym wydaniu. Wychodzę z sypialni i kieruje się w stronę salonu. Gdy docieram na miejsce, zamawiam sobie skromne śniadanie i czekam na Celeste. Niestety, kobiety wciąż nie ma. Po piętnastu minutach wstaję z sofy i idę długim korytarzem. Mijam moją sypialnię i docieram do dużych, metalowych drzwi. Chwytam za chłodną klamkę staram się je otworzyć. Po paru nieudanych próbach kątem oka dostrzegam mały klucz. Bez wahania biorę go, wsadzam do zamka i przekręcam parę razy. Drzwi się otwierają, a ja widzę długi korytarz, łudząco podobny do tego, którym przyszłam. Stawiam pierwszy krok, lecz nagle coś mnie zatrzymuje. Przeczucie podpowiada mi, abym została tu gdzie jestem, poszukała Celeste i zachowywała się jak grzeczna dziewczynka. Ciekawość jednak zwycięża.
Idę korytarzem, a echo moich kroków odbija się od ścian. W końcu dochodzę do szaroniebieskiego salonu. Jest urządzony równie ładnie jak nasz, wszędzie widać Kapitoliński przepych. Lampy na suficie są jeszcze większe niż te, które mam w swojej sypialni, podłoga wyłożona jest jasnym, puszystym dywanem, a sufit zdobią najprzeróżniejsze malowidła. Naprzeciwko wygasłego kominka znajduje się miękka sofa. Ostrożnie do niej podchodzę, a wtedy dostrzegam młodą, śpiącą dziewczynę, na oko w moim wieku.
-Przepraszam...- Mówię, lekko potrząsając za jej ramię.- Przepraszam...- Dodaję. W tym momencie nieznajoma podnosi się, otwierając zielone oczy. Zauważam, że ma niezwykłej urody długie rude włosy.
-Kim jesteś?- Pyta, lekko marszcząc brwi. Nie wygląda na złą, raczej sprawia wrażenie zaniepokojonej.
-Mam na imię Aino. A ty?- Rzucam. Delikatnie klaszczę w dłonie. W kominku zaczyna płonąć błękitny ogień. Dziewczyna podskakuje i zaciska na moment oczy. Po chwili je otwiera, podchodzi do piecyka i gasi niebieskie płomienie.
-Nie rób tak więcej, ok?- Mówi. Po chwili spogląda na mnie, jakby coś jej się przypomniało.- Jestem Simone.
-Miło mi. Z jakiego Dystryktu pochodzisz?- Pytam. Jestem niezmiernie ciekawa. Jej włosy sugerują, że mieszka w Siódemce, a oczy i jasna karnacja przywodzą mi namyśl Jedynkę.
-Z Dwójki.- Rzuca.
-Myślałam, że wszyscy z twojego Dystryktu mają ciemne włosy i oczy.- Mówię.
-Jak widać, nieco się myliłaś.- Uśmiecha się.- Zgaduje, że ty mieszkasz w Jedynce...?- Parskam lekkim śmiechem.
-Nie, w Ósemce.
-Byłam blisko.- Mówi Simone.- Jak tam jest? To znaczy w Ósmym Dystrykcie.- Wzruszam ramionami. Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć.
-Raczej zwyczajnie. Po szkole część z nas idzie do fabryki, pomagać przy wyrobie tkanin... W fabrykach produkujemy niemalże wszystkie rodzaje materiałów: począwszy od aksamitu, skończywszy na zwykłej bawełnie. Później farbujemy je na najprzeróżniejsze kolory, ale to już zależy od zlecenia, jakie otrzymujemy. Możemy uszyć mundur dla Strażnika Pokoju, lub zwyczajne proste ubrania. Tymi droższymi tkaninami zajmują się ludzie w Jedynce. Jeśli jakiś Kapitolińczyk poprosi o nową sukienkę, to najpierw my produkujemy materiał, a obywatele Pierwszego Dystryktu zszywają i nadają temu kształt. Wiesz, że to co na sobie dzisiaj masz pochodzi z Ósemki?- Pytam. Rudowłosa ma na sobie jedwabną, śliwkową koszulę i czarne spodnie. Sama pamiętam, jak włożyłam ten śliski materiał do paczki, która później została wysłana do Jedynki.
-Naprawdę?- Simone unosi brwi w geście zdziwienia.- A to ciekawe... Rozumiem, że Dystrykty Pierwszy i Ósmy współpracują ze sobą. Czy macie dostęp do lasu?- Dodaje dziewczyna.
-Nie, a nawet jeśli, to bardzo trudno się tam dostać. Ósemka ogrodzona jest murem, wewnątrz nie znajdziesz nic zielonego.- Ruda wygląda na jeszcze bardziej zaskoczoną.
-Nigdy u was nie byłam.- Oznajmia cichym głosem.- Ale z tego co mówisz, to nasze dystrykty sporo się od siebie różnią.- Kiwam głową. Zauważyłam to już jakiś czas temu.
-A jak jest w Dwójce? Możecie sobie spokojnie chodzić do lasu?- Pytam.
-Nie, ale i tak wszyscy wyłażą poza granice. A z resztą, u nas jest łatwiej. Jak natrafisz na patrol Strażników, a jesteś w dziczy, to możesz powiedzieć, że uczestniczysz w szkoleniu i to jest twój sektor, lub że idziesz do innej części Dwójki. Gorzej jak z torbą pełną upolowanego mięsa pojawisz się na Placu Sprawiedliwości.
-Wasz dystrykt jest podzielony?
-Tak, na parę wiosek. Każda z osad skupia się koło kopalni. Mieszkam w centrum, niedaleko Pałacu.- Kiwam głową. Przez chwilę żadna z nas nie mówi ani słowa. Złamałyśmy zasadę, wyznaczoną przez samego prezydenta- nie powinnyśmy rozmawiać o naszych Dystryktach.
-Czy jesteś tu sama?- Pytam.
-Nie. Jadą ze mną mój znajomy i Tryumfatorka z Dwójki.
-Gdzie oni...?- Mówię, ale nie dane jest mi dokończyć wypowiedzi. Do salonu wchodzi młoda, góra dwudziestoletnia kobieta. Wygląda jak typowy mieszkaniec Drugiego Dystryktu- ma ciemnobrązowe loki, piegi na ładnej twarzy i piękne, czekoladowe oczy.
-Simone, już wstałaś.- Mówi przyjemnym dla ucha głosem. Dziewczyna uśmiecha się lekko.
-Witaj Kristine.- Rzuca. W tym momencie kobieta spogląda na mnie. Jestem pewna, ze będzie wściekła, skoro wkroczyłam na teren ich wagonu, jednak nic takiego się nie dzieje.
-Widzę, że mamy gościa. Jak się nazywasz?
-Aino. Pochodzę z Ósemki.- Odpowiadam.
-Miło mi.- Kristine uśmiecha się do mnie.- Gdyby nie oczy, to pomyślałabym, że mieszkasz w Jedynce.- Kiwam głową. Natrafiam na swoje spojrzenie w lustrze. Rzeczywiście trochę przypominam mieszkańców Pierwszego Dystryktu.- A z resztą... Skądś cię kojarzę...- Dodaje.- Czy znasz Tyyne Saarinen? Jesteście bardzo do siebie podobne.- Krzywię się.
-Tak, to moja matka.- Kristine unosi brwi.
-Och. Przykro mi.- Mówi. Widać, ze nie są to kolejne puste kondolencje. Kobieta naprawdę mi współczuje.- Znałam Tyyne. Była wspaniałą osobą.- Dodaje. Zaciskam usta. Jak zwykle wspomnienie mamy sprawia mi ból.
Nasza rozmowa schodzi na inne tory. Rozprawiamy o rzeczach, które mogą się wydarzyć w przyszłości. Mimo iż Kristine nie mówi wprost o eksperymencie prezydenta, to dowiedziałam się paru istotnych rzeczy. Nagle Tryumfatorka oznajmia.
-Pójdę po Raymonda. Zaraz będziemy w Kapitolu.

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 4

Dzisiaj weszłam na bloga i zobaczyłam, ze już 207 wyświetleń. 
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi dobić do drugiej setki :) Zrobiło mi się naprawdę miło, widząc że ktoś chce to czytać. 
Rozdział jest takim jakby wstępem do dalszej akcji, więc cóż, już niedługo ( a właściwie to w piątek) będzie więcej się działo.
No i muszę zauważyć, że trochę się rozpisałam.
Zapraszam!
***
Simone 
Dystrykt Drugi

Czuję się, jakbym brodziła w gęstej nieprzeniknionej mgle. Nic nie słyszę, nic nie widzę... Jedynym dowodem, że jeszcze żyję, jest nieznośny ból, obejmujący całe plecy. Tam, na górze, się aż tak nie cierpi. Zagryzam zęby, a z moich ślepych oczu płynie parę łez. Jęczę cicho, pragnę, aby ta męka się już skończyła. Nagle czuję, że coś wbija się w moją prawą rękę. W tym momencie krew zaczyna mi szybciej płynąć, odzyskuję ostrość widzenia. Rozkurczam dłonie, które, jak się okazało, były cały czas zaciśnięte. Wypuszczam z nich całe garści zeschłych liści. Znajduję się w pięknym lesie, pełnym wysokich drzew i nieprzebytych gąszczy. Rozglądam się dookoła siebie i widzę drobną postać zwiniętą w kłębek pod rozłożystym dębem. Spod kaptura wystaje gruby, brązowy warkocz. Obok dziewczyny leży jeszcze parę ludzi, nie widzę ich twarzy, za to słyszę miarowe, spokojne oddechy nieznajomych. Wszyscy śpią. Uśmiecham się i już mam zamiar odejść, lecz momentalnie cały las staje w płomieniach. Pożar! Zaciskam oczy. Oby to był tylko sen. Proszę, wszystko, tylko nie ogień. Naglę dociera do mnie groza sytuacji. Mogę spłonąć! Biorę nogi za pas, słyszę, że nieznajomi biegną za mną, pokasłując. Nagle, do moich uszu dociera donośny krzyk młodej kobiety. 
-Nie, zaczekajcie na mnie! Pomocy! - Głos dziewczyny jest tak znajomy, że przystaje, nie zwracając uwagi na ogień. Obracam się za siebie i otwieram szeroko oczy.
-Rose! - wrzeszczę. Biorę za bukłak, leżący niedaleko i polewam młodą kobietę wodą. To jednak nic nie daje - Rose... Rose... - Powtarzam imię brązowowłosej w kółko, przez cały czas mając w uszach jej krzyk. Cierpi, a ja nie mogę tego znieść. W tym momencie dziewczyna spogląda na mnie.
-Simone! Pomóż mi! Błagam! - Płoną jej włosy, płonie skóra. Boże. Ona mnie widzi. Zamieram na moment. To niemożliwe.
Wiem co się zaraz stanie. Krzyk Rose zamiera, a ciało upada na ziemię. Nie żyje. Słyszę armatni wystrzał, a ja, oszalała ze smutku biegnę naprzód, jak najdalej od zwęglonego trupa. Docieram w miejsce, gdzie ogień nie może mnie już dosięgnąć. Klękam na plaży, po moich zwęglonych policzkach płyną łzy, a ja w kółko powtarzam imię nieżywej. W tym samym momencie, moje plecy zaczynają płonąć. Ból rozchodzi się po całej powierzchni ciała, a ja słyszę czyjś nieznajomy głos.
-Obudź się! Obudź! - Czuję, jak ktoś polewa moją twarz chłodną wodą. To dobrze, myślę, lecz to nic nie da. Mogę powiedzieć, że już jestem martwa. 
Otwieram oczy i zachłystuje się czystym powietrzem. Przez parę chwil oddycham, jakbym wcześniej przebiegła parę mil pod górkę. 
-Już dobrze. Jesteś bezpieczna. - Głos, który odezwał się do mnie na arenie, znowu przemawia. Boję się spojrzeć w stronę źródła dźwięku, mam wrażenie, że dostrzegę spaloną twarz Rose. Zaciskam mocno oczy. - Wyjątkowo źle reagujesz na morfalinę. U innych wywołuję ona euforię, lecz ty przeżywałaś katusze, czyż nie? - Kiwam głową. Niski, miękki głos koi moje nerwy, pomału otwieram oczy i spoglądam na moją rozmówczynię. Jest to kobieta w średnim wieku, o miłych czekoladowych oczach i długich brązowych włosach. Nie wygląda groźnie, toteż lekko się odprężam. - Mam na imię Ellen. - Przedstawia się. Ponownie kiwam głową. Tylko tyle mogę zrobić, leżąc na brzuchu, przykryta jakimś kocem. - A ty?
-Simone - odpowiadam zachrypniętym głosem. Dopiero teraz orientuje się, jak bardzo jestem spragniona. Lekko kaszlę. 
-Chcesz coś do picia? - pyta się Ellen. 
-Tak, poproszę. - Kobieta odchodzi, a ja mam chwilę czasu na rozmyślanie. Rose. Nie jestem zdziwiona, że pojawiła się w mojej wizji - odkąd zginęła na Igrzyskach śni mi się praktycznie codziennie. Tylko dlaczego to wspomnienie było tak... Żywe? Spoglądam na strzykawkę leżącą obok. No tak, morfalina. Nigdy nie tknę tego świństwa, przysięgam. Tylko skąd Ellen miała dostęp do tego ekskluzywnego, kapitolińskiego leku? Nie jest chyba Triumfatorką? W tym momencie do pokoju wchodzi moja nowa znajoma, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Stawia go przede mną, a ja czuję znajomy zapach rumianku. 
-Simone, jak chcesz, to możesz spróbować usiąść - mówi kobieta - Spałaś przez trzy dni, plecy powinny ci się już zagoić.
-Po tak krótkim czasie? - pytam się ze zdziwieniem. Po mojej pierwszej, najłagodniejszej chłoście, leżałam w łóżku przez około dwa tygodnie. Mam wrażenie, że Ellen nie zna się za bardzo na leczeniu ludzi. 
-Będzie ci łatwiej wypić herbatę, jak usiądziesz. - Zachęca mnie. Wzdycham i wypełniam jej polecenie. Ku mojemu zdziwieniu, rany mają się całkiem dobrze. Oczywiście, nadal bolą, ale mam wrażenie, że niedługo będę zdrowa. 
-Co się stało? - pytam - Dlaczego...?
-Mam dostęp do dobrych leków - odpowiada Ellen, podając mi kubek z herbatą - Rumianek jest bardzo dobry na przedawkowanie morfaliny. Z tego co słyszałam, to taki wywar pomaga nawet na jad gończych os - Kiwam głową i powoli sączę gorący napar. Mam ochotę wypić go na jeden łyk, taka jestem spragniona, lecz wiem że nic dobrego by z tego nie wyszło.
-Przedawkowałam morfalinę? - pytam się ze zdziwieniem. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ćpała, lecz jeśli ta upiorna wizja była wywołana przez narkotyk, to nie mam już ochoty na różnorakie eksperymenty. 
-Tak, przedziwnie na nią reagujesz. Podałam ci najmniejszą dawkę, lecz ty zachowywałaś się, jakbyś otrzymała ogromną porcję. No cóż, nie znam cię na tyle, aby ocienić to przy pierwszym spotkaniu.
-Nigdy nie sięgnę po ten narkotyk. - Ellen kiwa głową. 
-To bardzo mądrze. - Przez chwilę siedzimy w ciszy. Kończę mój rumiankowy napój, i odzywam się, zainteresowana jednym, bardzo istotnym faktem.
-Jak się tu znalazłam? - pytam. Lekarka spogląda na mnie.
-Zostałaś przyniesiona przez mojego przyjaciela - odpowiada kobieta, lekko się uśmiechając. Kiwam głową. Nagle robię się bardzo senna. Oczy same mi się zamykają. Ziewam przeciągle. 
-Chyba się jeszcze położę - mówię i wślizguję się pod koc. Przykrywam się nim, aż po same uszy, odstawiam kubek na stół i kładę głowę na poduszkę. Po chwili zasypiam. 
*
Otwieram oczy. Przez chwilę nie mam pojęcia, gdzie się znajduje, ale po jakimś czasie udaje mi się zrekonstruować wspomnienia. Przeciągam się, i ziewam ospale. Stwierdzam, że Ellen zmieniła mi bandaże. Uśmiecham się sama do siebie. Aż dziw, że na tym świecie żyją osoby tak uczynne i dobre jak ona. Chwiejnie podnoszę się na nogi. Z zaskoczeniem zauważam, że stan moich pleców znacznie się poprawił. Tak szybko? W porę przypominam sobie, co Ellen mówiła o lekarstwach. Ciekawe tylko, skąd je bierze? Orientuje się, że na sobie mam jedynie, czyste już, spodnie i opatrunek, owijający się parokrotnie wokół mojej klatki piersiowej. Delikatnie stawiam pierwszy krok. Później następny i następny. Dochodzę do salonu, gdzie zastaję lekarkę, siedzącą na starej wytartej kanapie. 
-O, już się obudziłaś? - mówi kobieta z lekkim zdziwieniem w głosie. Kiwam głową. 
-Jak długo spałam?
-Parę godzin. Chodź, oprowadzę cię po domu - dodaje, wstaje z sofy i kieruje się po schodach na górę. Idę za nią, rozglądając się bacznie dookoła. Salon, a także reszta pomieszczeń są urządzone bardzo przytulnie: jasne ściany, drewniane meble i subtelne dodatki. Co jakiś czas mogę dostrzec zdjęcia jakiegoś mężczyzny. Z daleka mogę jedynie stwierdzić, że ma czarne sięgające szyi włosy. Ciekawi mnie tożsamość nieznajomego, lecz coś podpowiada mi, abym nie zadawała takich pytań. Nie znam Ellen na tyle dobrze, kobieta z pewnością mi nie zaufa. Lekarka prowadzi mnie wąskim korytarzem, w końcu dochodzimy do jasnych drewnianych drzwi. 
-Tu już zostawię cię samą. Na szafce leżą czyste ubrania i grzebień. Jak skończysz, to zejdź do salonu - mówi kobieta, a ja kiwam z wdzięcznością głową - Jeszcze jedno... Możesz już zdjąć bandaże. - Ellen obraca się na pięcie i znika z mojego pola widzenia, natomiast ja wchodzę do łazienki. Pomieszczenie jest urządzone podobnie jak reszta domu, na białym dywanie stoi balia wypełniona ciepłą jeszcze wodą. Po raz któryś zaskakuje mnie dobroć lekarki. Zsuwam z siebie jeansy, rozwijam opatrunek tak, że stoję teraz jedynie w bieliźnie. Spoglądam w stronę lustra, po raz pierwszy odkąd się budziłam, mam szansę ocenić szkody. Mam posiniaczoną twarz, poranioną wargę i jestem cała we krwi. Wyglądam upiornie, lecz stwierdzam, że jak na trzydzieści pięć batów prezentuje się nie najgorzej. Obracam się tyłem do lustra, unoszę włosy i wykręcam głowę, tak, że mogę ujrzeć swoje plecy. Przeżywam szok. Rany są zasklepione, nawet nie cieknie z nich krew. Drżącą ręką dotykam jednej z nich. Prawie nie boli. Kręcę ze zdumieniem głową, po czym wskakuje do wanny. Zmywam z siebie brud i krew, tak więc wychodzę ze znacznie lepszym samopoczuciem. Podchodzę do wspomnianej przez Ellen szafki. Znajduje się na niej czarna koszulka oraz plastikowy grzebień. Ubieram się i czeszę ociekające wodą loki. Opróżniam balię, wycieram podłogę i schodzę na dół. Do moich uszu docierają fragmenty rozmowy. Zaintrygowana zaczynam nasłuchiwać, jednak znajduje się za daleko źródła dźwięku. Wchodzę do salonu i zastaje tam Ellen, swobodnie konwersującą z młodym, niebieskookim mężczyzną. Skądś go kojarzę, nie mogę sobie tylko przypomnieć skąd...
-Witaj, Simone - mówi chłopak. Ma przyjemny dla ucha głos. - Widzę, że już się obudziłaś? - kiwam głową - Jestem Raymond - dodaje, potrząsając moją dłonią w geście powitania.
-Miło mi - Odpowiadam, nieco zaskoczona jego bezpośredniością. Siadam na kanapie i spoglądam przez okno. Robi się coraz ciemniej. 
-Jak się czujesz? - pyta się lekarka.
-Dobrze, dzięki. Zastanawiam się tylko, skąd masz takie lekarstwa. Parę dni temu byłam bliska wykrwawienia się, a teraz... - Raymond przerywa mi wpół zdania.
-Wiesz, Ellen ma przyjaciół, którzy są w posiadaniu takich niezwykłych medykamentów - mówi, znacząco akcentując końcówkę zdania, po czym puszcza do mnie oko. To trochę irytujące. Uśmiecham się krzywo i próbuje kontynuować rozmowę, lecz za nic mi to nie wychodzi. Moje myśli uciekają ku niebieskookiemu chłopakowi. Skąd ja go kojarzę...?
-Już wiem - mówię. Zarówno Raymond, jak i Ellen, spoglądają na mnie ze zdziwieniem. - To ciebie spotkałam w lesie - stwierdzam - muszę już iść - dodaję, po czym zwracam się do lekarki - bardzo dziękuję za pomoc. Jak mogę ci się odwdzięczyć? - pytam na koniec.
-Nie, nie musisz nic robić - odpowiada lekarka - Nie biorę pieniędzy za opiekę nad pokrzywdzonymi. - Kątem oka widzę, że Raymond dziwnie się patrzy na kobietę. 
-Do zobaczenia - rzucam i kieruje się w stronę wyjścia. 
-Czekaj! Odprowadzę cię. - Niebieskooki chłopak ubiera na siebie kurtkę i wciąga buty.
-Nie trzeba. Sama trafię.- Rzucam i wybiegam z domku lekarki. Pędzę, jakby mnie coś goniło. Boję się. Przez parę dni nie dawałam znaku życia. Na pewno czeka mnie jakaś kara. Oby nie. Orientuje się, jaka jestem głodna. Nie miałam nic w ustach od paru dni. Przez moje ciało przebiegają dreszcze, a ja potykam się i upadam na chodnik. Natychmiast wstaję, lecz nie mam siły dalej biec. Od teraz poruszam się wolnym krokiem, co jakiś czas podpierając się o ławki, drzewa i rzeczy, które wydają się być znacznie bardziej stabilne niż ja. W końcu docieram do celu. Do owego odrapanego, szarego budynku z rozlatującym się dachem. Biorę głęboki wdech i przechodzę przez drzwi. Kieruję się w stronę mojego pokoju. Nagle słyszę zrzędliwy głos.
-Simone Stainthorpe! Nareszcie raczyłaś się pojawić.- Kobieta chwyta mnie za ramię, po czym razem idziemy w stronę jej gabinetu. Nie mam nawet siły stawiać oporu. Gdy znajdujemy się u celu, zostaję brutalnie popchnięta na twardy fotel.- Co robiłaś poza domem tak długo?!- Moje ciało przechodzą coraz silniejsze dreszcze. Zagryzam zęby. Nie chcę mówić dyrektorce placówki o mojej chłoście.- Dlaczego nie odpowiadasz?!- Wzruszam ramionami i wbijam wzrok w zimne oczy kobiety, a ta wydziera się jeszcze głośniej.- Gadaj!- Wrzeszczy, po czym wymierza mi siarczysty policzek. Głowa odskakuje mi do tyłu, uderzam się o oparcie krzesła. Zamykam oczy. Ona jest niezrównoważona, myślę, przełykając własną krew. 
-Dzień dobry.- Rozlega się za mną nieznany mi męski głos.- Czy mam przyjemność mówić z właścicielką Domu Komunalnego Drugiego Dystryktu? 
-Tak, to ja.- Mówi dyrektorka, przesadnie miłym głosem.- W czy mogę panu pomóc? 
-Szukam niejakiej Simone Stainthorpe.- Kulę się na fotelu. Czego oni ode mnie chcą, myślę z przerażeniem.
-Tu siedzi.- Wzrusza ramionami kobieta, wskazując w moją stronę swoim grubym paluchem. 
-Chodź ze mną.- Rzuca mężczyzna, chwytając mnie za ramię i wyprowadzając z gabinetu. Ma władczy wyraz twarzy, emanuje pewnością siebie. Odrobinę mnie przeraża, lecz nie daję po sobie tego poznać.
-Gdzie idziemy?- Pytam i nie czekając na odpowiedź dodaję.- Czy mogłabym coś wziąć z mojego pokoju?
-Nie mamy zbyt wiele czasu.- Rzuca i przyśpiesza kroku. Wychodzimy na zewnątrz. Momentalnie robi mi się zimno. Rozglądam się dookoła i widzę Raymonda w otoczeniu czterech Strażników. 
-Co ty tu robisz?- Pytam. Jestem nieźle zaskoczona jego obecnością. 
-Śledziłem cię, po czym wpadłem na tą gromadę.- Mówi. Trochę irytuje mnie fakt, że byłam szpiegowana, ale cieszę się, że przynajmniej nie zostałam przez okłamana przez niebieskookiego. Nie mamy czasu na kontynuowanie konwersacji. Zostajemy brutalnie wepchnięci do samochodu. Kierowca rusza, w szaleńczym tempie zostawia za sobą Dom Komunalny. 
-Co się dzieje?- Szepce do ucha Raymonda.
-Sam chciałbym wiedzieć.- Odpowiada chłopak, ściskając lekko moją dłoń. Ten z pozoru drobny gest dodaje mi odwagi. Uśmiecham się lekko. Dojeżdżamy do peronu. Wysiadamy na zewnątrz. Drżę z zimna i głodu. Niebieskooki widzi to, podaje mi swoją kurtkę. 
-Dddzięki.- Mówię, po czym zakładam ją na siebie. Robi mi się znacznie cieplej.- A ty...?
-Nie martw się o mnie.- Wzrusza ramionami.
-Wsiadajcie.- Warczy Główny Strażnik Pokoju i jednym szarpnięciem ręki otwiera przed nami drzwi.
-Matthew, wyluzuj.- Mówi Raymond bezczelnym głosem, lecz wypełnia jego polecenie. Ja również wchodzę po nowoczesnych schodkach i podbiegam do chłopaka, który rozgląda się dookoła z ciekawością. Słyszę, szczęk zamykanych drzwiczek oraz zgrzyt kół pociągu. Jedziemy. Bezsilnie opadam na luksusowo wyglądającą kanapę.
-Co się dzieje...?- Ponawiam moje pytanie, tym razem nie oczekuje odpowiedzi.
-Przykro mi, ale nie mogę wam o tym mówić. Niedługo sami się przekonacie.- W ciemnym korytarzu rozlega się miękki kobiecy głos. Raymond zrywa się na równe nogi.
-Kim jesteś?- Pyta. Nie sprawia wrażenia przestraszonego. W tym momencie nieznajoma wychodzi z mroku. 
***
EDIT:  Niestety, nie dałam rady wczoraj dodać kolejnego rozdziału :( Dziś też mi się nie uda. Kolejną część mojego fanfiction udostępnię w poniedziałek.

Obserwatorzy