niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 4

Dzisiaj weszłam na bloga i zobaczyłam, ze już 207 wyświetleń. 
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi dobić do drugiej setki :) Zrobiło mi się naprawdę miło, widząc że ktoś chce to czytać. 
Rozdział jest takim jakby wstępem do dalszej akcji, więc cóż, już niedługo ( a właściwie to w piątek) będzie więcej się działo.
No i muszę zauważyć, że trochę się rozpisałam.
Zapraszam!
***
Simone 
Dystrykt Drugi

Czuję się, jakbym brodziła w gęstej nieprzeniknionej mgle. Nic nie słyszę, nic nie widzę... Jedynym dowodem, że jeszcze żyję, jest nieznośny ból, obejmujący całe plecy. Tam, na górze, się aż tak nie cierpi. Zagryzam zęby, a z moich ślepych oczu płynie parę łez. Jęczę cicho, pragnę, aby ta męka się już skończyła. Nagle czuję, że coś wbija się w moją prawą rękę. W tym momencie krew zaczyna mi szybciej płynąć, odzyskuję ostrość widzenia. Rozkurczam dłonie, które, jak się okazało, były cały czas zaciśnięte. Wypuszczam z nich całe garści zeschłych liści. Znajduję się w pięknym lesie, pełnym wysokich drzew i nieprzebytych gąszczy. Rozglądam się dookoła siebie i widzę drobną postać zwiniętą w kłębek pod rozłożystym dębem. Spod kaptura wystaje gruby, brązowy warkocz. Obok dziewczyny leży jeszcze parę ludzi, nie widzę ich twarzy, za to słyszę miarowe, spokojne oddechy nieznajomych. Wszyscy śpią. Uśmiecham się i już mam zamiar odejść, lecz momentalnie cały las staje w płomieniach. Pożar! Zaciskam oczy. Oby to był tylko sen. Proszę, wszystko, tylko nie ogień. Naglę dociera do mnie groza sytuacji. Mogę spłonąć! Biorę nogi za pas, słyszę, że nieznajomi biegną za mną, pokasłując. Nagle, do moich uszu dociera donośny krzyk młodej kobiety. 
-Nie, zaczekajcie na mnie! Pomocy! - Głos dziewczyny jest tak znajomy, że przystaje, nie zwracając uwagi na ogień. Obracam się za siebie i otwieram szeroko oczy.
-Rose! - wrzeszczę. Biorę za bukłak, leżący niedaleko i polewam młodą kobietę wodą. To jednak nic nie daje - Rose... Rose... - Powtarzam imię brązowowłosej w kółko, przez cały czas mając w uszach jej krzyk. Cierpi, a ja nie mogę tego znieść. W tym momencie dziewczyna spogląda na mnie.
-Simone! Pomóż mi! Błagam! - Płoną jej włosy, płonie skóra. Boże. Ona mnie widzi. Zamieram na moment. To niemożliwe.
Wiem co się zaraz stanie. Krzyk Rose zamiera, a ciało upada na ziemię. Nie żyje. Słyszę armatni wystrzał, a ja, oszalała ze smutku biegnę naprzód, jak najdalej od zwęglonego trupa. Docieram w miejsce, gdzie ogień nie może mnie już dosięgnąć. Klękam na plaży, po moich zwęglonych policzkach płyną łzy, a ja w kółko powtarzam imię nieżywej. W tym samym momencie, moje plecy zaczynają płonąć. Ból rozchodzi się po całej powierzchni ciała, a ja słyszę czyjś nieznajomy głos.
-Obudź się! Obudź! - Czuję, jak ktoś polewa moją twarz chłodną wodą. To dobrze, myślę, lecz to nic nie da. Mogę powiedzieć, że już jestem martwa. 
Otwieram oczy i zachłystuje się czystym powietrzem. Przez parę chwil oddycham, jakbym wcześniej przebiegła parę mil pod górkę. 
-Już dobrze. Jesteś bezpieczna. - Głos, który odezwał się do mnie na arenie, znowu przemawia. Boję się spojrzeć w stronę źródła dźwięku, mam wrażenie, że dostrzegę spaloną twarz Rose. Zaciskam mocno oczy. - Wyjątkowo źle reagujesz na morfalinę. U innych wywołuję ona euforię, lecz ty przeżywałaś katusze, czyż nie? - Kiwam głową. Niski, miękki głos koi moje nerwy, pomału otwieram oczy i spoglądam na moją rozmówczynię. Jest to kobieta w średnim wieku, o miłych czekoladowych oczach i długich brązowych włosach. Nie wygląda groźnie, toteż lekko się odprężam. - Mam na imię Ellen. - Przedstawia się. Ponownie kiwam głową. Tylko tyle mogę zrobić, leżąc na brzuchu, przykryta jakimś kocem. - A ty?
-Simone - odpowiadam zachrypniętym głosem. Dopiero teraz orientuje się, jak bardzo jestem spragniona. Lekko kaszlę. 
-Chcesz coś do picia? - pyta się Ellen. 
-Tak, poproszę. - Kobieta odchodzi, a ja mam chwilę czasu na rozmyślanie. Rose. Nie jestem zdziwiona, że pojawiła się w mojej wizji - odkąd zginęła na Igrzyskach śni mi się praktycznie codziennie. Tylko dlaczego to wspomnienie było tak... Żywe? Spoglądam na strzykawkę leżącą obok. No tak, morfalina. Nigdy nie tknę tego świństwa, przysięgam. Tylko skąd Ellen miała dostęp do tego ekskluzywnego, kapitolińskiego leku? Nie jest chyba Triumfatorką? W tym momencie do pokoju wchodzi moja nowa znajoma, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Stawia go przede mną, a ja czuję znajomy zapach rumianku. 
-Simone, jak chcesz, to możesz spróbować usiąść - mówi kobieta - Spałaś przez trzy dni, plecy powinny ci się już zagoić.
-Po tak krótkim czasie? - pytam się ze zdziwieniem. Po mojej pierwszej, najłagodniejszej chłoście, leżałam w łóżku przez około dwa tygodnie. Mam wrażenie, że Ellen nie zna się za bardzo na leczeniu ludzi. 
-Będzie ci łatwiej wypić herbatę, jak usiądziesz. - Zachęca mnie. Wzdycham i wypełniam jej polecenie. Ku mojemu zdziwieniu, rany mają się całkiem dobrze. Oczywiście, nadal bolą, ale mam wrażenie, że niedługo będę zdrowa. 
-Co się stało? - pytam - Dlaczego...?
-Mam dostęp do dobrych leków - odpowiada Ellen, podając mi kubek z herbatą - Rumianek jest bardzo dobry na przedawkowanie morfaliny. Z tego co słyszałam, to taki wywar pomaga nawet na jad gończych os - Kiwam głową i powoli sączę gorący napar. Mam ochotę wypić go na jeden łyk, taka jestem spragniona, lecz wiem że nic dobrego by z tego nie wyszło.
-Przedawkowałam morfalinę? - pytam się ze zdziwieniem. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ćpała, lecz jeśli ta upiorna wizja była wywołana przez narkotyk, to nie mam już ochoty na różnorakie eksperymenty. 
-Tak, przedziwnie na nią reagujesz. Podałam ci najmniejszą dawkę, lecz ty zachowywałaś się, jakbyś otrzymała ogromną porcję. No cóż, nie znam cię na tyle, aby ocienić to przy pierwszym spotkaniu.
-Nigdy nie sięgnę po ten narkotyk. - Ellen kiwa głową. 
-To bardzo mądrze. - Przez chwilę siedzimy w ciszy. Kończę mój rumiankowy napój, i odzywam się, zainteresowana jednym, bardzo istotnym faktem.
-Jak się tu znalazłam? - pytam. Lekarka spogląda na mnie.
-Zostałaś przyniesiona przez mojego przyjaciela - odpowiada kobieta, lekko się uśmiechając. Kiwam głową. Nagle robię się bardzo senna. Oczy same mi się zamykają. Ziewam przeciągle. 
-Chyba się jeszcze położę - mówię i wślizguję się pod koc. Przykrywam się nim, aż po same uszy, odstawiam kubek na stół i kładę głowę na poduszkę. Po chwili zasypiam. 
*
Otwieram oczy. Przez chwilę nie mam pojęcia, gdzie się znajduje, ale po jakimś czasie udaje mi się zrekonstruować wspomnienia. Przeciągam się, i ziewam ospale. Stwierdzam, że Ellen zmieniła mi bandaże. Uśmiecham się sama do siebie. Aż dziw, że na tym świecie żyją osoby tak uczynne i dobre jak ona. Chwiejnie podnoszę się na nogi. Z zaskoczeniem zauważam, że stan moich pleców znacznie się poprawił. Tak szybko? W porę przypominam sobie, co Ellen mówiła o lekarstwach. Ciekawe tylko, skąd je bierze? Orientuje się, że na sobie mam jedynie, czyste już, spodnie i opatrunek, owijający się parokrotnie wokół mojej klatki piersiowej. Delikatnie stawiam pierwszy krok. Później następny i następny. Dochodzę do salonu, gdzie zastaję lekarkę, siedzącą na starej wytartej kanapie. 
-O, już się obudziłaś? - mówi kobieta z lekkim zdziwieniem w głosie. Kiwam głową. 
-Jak długo spałam?
-Parę godzin. Chodź, oprowadzę cię po domu - dodaje, wstaje z sofy i kieruje się po schodach na górę. Idę za nią, rozglądając się bacznie dookoła. Salon, a także reszta pomieszczeń są urządzone bardzo przytulnie: jasne ściany, drewniane meble i subtelne dodatki. Co jakiś czas mogę dostrzec zdjęcia jakiegoś mężczyzny. Z daleka mogę jedynie stwierdzić, że ma czarne sięgające szyi włosy. Ciekawi mnie tożsamość nieznajomego, lecz coś podpowiada mi, abym nie zadawała takich pytań. Nie znam Ellen na tyle dobrze, kobieta z pewnością mi nie zaufa. Lekarka prowadzi mnie wąskim korytarzem, w końcu dochodzimy do jasnych drewnianych drzwi. 
-Tu już zostawię cię samą. Na szafce leżą czyste ubrania i grzebień. Jak skończysz, to zejdź do salonu - mówi kobieta, a ja kiwam z wdzięcznością głową - Jeszcze jedno... Możesz już zdjąć bandaże. - Ellen obraca się na pięcie i znika z mojego pola widzenia, natomiast ja wchodzę do łazienki. Pomieszczenie jest urządzone podobnie jak reszta domu, na białym dywanie stoi balia wypełniona ciepłą jeszcze wodą. Po raz któryś zaskakuje mnie dobroć lekarki. Zsuwam z siebie jeansy, rozwijam opatrunek tak, że stoję teraz jedynie w bieliźnie. Spoglądam w stronę lustra, po raz pierwszy odkąd się budziłam, mam szansę ocenić szkody. Mam posiniaczoną twarz, poranioną wargę i jestem cała we krwi. Wyglądam upiornie, lecz stwierdzam, że jak na trzydzieści pięć batów prezentuje się nie najgorzej. Obracam się tyłem do lustra, unoszę włosy i wykręcam głowę, tak, że mogę ujrzeć swoje plecy. Przeżywam szok. Rany są zasklepione, nawet nie cieknie z nich krew. Drżącą ręką dotykam jednej z nich. Prawie nie boli. Kręcę ze zdumieniem głową, po czym wskakuje do wanny. Zmywam z siebie brud i krew, tak więc wychodzę ze znacznie lepszym samopoczuciem. Podchodzę do wspomnianej przez Ellen szafki. Znajduje się na niej czarna koszulka oraz plastikowy grzebień. Ubieram się i czeszę ociekające wodą loki. Opróżniam balię, wycieram podłogę i schodzę na dół. Do moich uszu docierają fragmenty rozmowy. Zaintrygowana zaczynam nasłuchiwać, jednak znajduje się za daleko źródła dźwięku. Wchodzę do salonu i zastaje tam Ellen, swobodnie konwersującą z młodym, niebieskookim mężczyzną. Skądś go kojarzę, nie mogę sobie tylko przypomnieć skąd...
-Witaj, Simone - mówi chłopak. Ma przyjemny dla ucha głos. - Widzę, że już się obudziłaś? - kiwam głową - Jestem Raymond - dodaje, potrząsając moją dłonią w geście powitania.
-Miło mi - Odpowiadam, nieco zaskoczona jego bezpośredniością. Siadam na kanapie i spoglądam przez okno. Robi się coraz ciemniej. 
-Jak się czujesz? - pyta się lekarka.
-Dobrze, dzięki. Zastanawiam się tylko, skąd masz takie lekarstwa. Parę dni temu byłam bliska wykrwawienia się, a teraz... - Raymond przerywa mi wpół zdania.
-Wiesz, Ellen ma przyjaciół, którzy są w posiadaniu takich niezwykłych medykamentów - mówi, znacząco akcentując końcówkę zdania, po czym puszcza do mnie oko. To trochę irytujące. Uśmiecham się krzywo i próbuje kontynuować rozmowę, lecz za nic mi to nie wychodzi. Moje myśli uciekają ku niebieskookiemu chłopakowi. Skąd ja go kojarzę...?
-Już wiem - mówię. Zarówno Raymond, jak i Ellen, spoglądają na mnie ze zdziwieniem. - To ciebie spotkałam w lesie - stwierdzam - muszę już iść - dodaję, po czym zwracam się do lekarki - bardzo dziękuję za pomoc. Jak mogę ci się odwdzięczyć? - pytam na koniec.
-Nie, nie musisz nic robić - odpowiada lekarka - Nie biorę pieniędzy za opiekę nad pokrzywdzonymi. - Kątem oka widzę, że Raymond dziwnie się patrzy na kobietę. 
-Do zobaczenia - rzucam i kieruje się w stronę wyjścia. 
-Czekaj! Odprowadzę cię. - Niebieskooki chłopak ubiera na siebie kurtkę i wciąga buty.
-Nie trzeba. Sama trafię.- Rzucam i wybiegam z domku lekarki. Pędzę, jakby mnie coś goniło. Boję się. Przez parę dni nie dawałam znaku życia. Na pewno czeka mnie jakaś kara. Oby nie. Orientuje się, jaka jestem głodna. Nie miałam nic w ustach od paru dni. Przez moje ciało przebiegają dreszcze, a ja potykam się i upadam na chodnik. Natychmiast wstaję, lecz nie mam siły dalej biec. Od teraz poruszam się wolnym krokiem, co jakiś czas podpierając się o ławki, drzewa i rzeczy, które wydają się być znacznie bardziej stabilne niż ja. W końcu docieram do celu. Do owego odrapanego, szarego budynku z rozlatującym się dachem. Biorę głęboki wdech i przechodzę przez drzwi. Kieruję się w stronę mojego pokoju. Nagle słyszę zrzędliwy głos.
-Simone Stainthorpe! Nareszcie raczyłaś się pojawić.- Kobieta chwyta mnie za ramię, po czym razem idziemy w stronę jej gabinetu. Nie mam nawet siły stawiać oporu. Gdy znajdujemy się u celu, zostaję brutalnie popchnięta na twardy fotel.- Co robiłaś poza domem tak długo?!- Moje ciało przechodzą coraz silniejsze dreszcze. Zagryzam zęby. Nie chcę mówić dyrektorce placówki o mojej chłoście.- Dlaczego nie odpowiadasz?!- Wzruszam ramionami i wbijam wzrok w zimne oczy kobiety, a ta wydziera się jeszcze głośniej.- Gadaj!- Wrzeszczy, po czym wymierza mi siarczysty policzek. Głowa odskakuje mi do tyłu, uderzam się o oparcie krzesła. Zamykam oczy. Ona jest niezrównoważona, myślę, przełykając własną krew. 
-Dzień dobry.- Rozlega się za mną nieznany mi męski głos.- Czy mam przyjemność mówić z właścicielką Domu Komunalnego Drugiego Dystryktu? 
-Tak, to ja.- Mówi dyrektorka, przesadnie miłym głosem.- W czy mogę panu pomóc? 
-Szukam niejakiej Simone Stainthorpe.- Kulę się na fotelu. Czego oni ode mnie chcą, myślę z przerażeniem.
-Tu siedzi.- Wzrusza ramionami kobieta, wskazując w moją stronę swoim grubym paluchem. 
-Chodź ze mną.- Rzuca mężczyzna, chwytając mnie za ramię i wyprowadzając z gabinetu. Ma władczy wyraz twarzy, emanuje pewnością siebie. Odrobinę mnie przeraża, lecz nie daję po sobie tego poznać.
-Gdzie idziemy?- Pytam i nie czekając na odpowiedź dodaję.- Czy mogłabym coś wziąć z mojego pokoju?
-Nie mamy zbyt wiele czasu.- Rzuca i przyśpiesza kroku. Wychodzimy na zewnątrz. Momentalnie robi mi się zimno. Rozglądam się dookoła i widzę Raymonda w otoczeniu czterech Strażników. 
-Co ty tu robisz?- Pytam. Jestem nieźle zaskoczona jego obecnością. 
-Śledziłem cię, po czym wpadłem na tą gromadę.- Mówi. Trochę irytuje mnie fakt, że byłam szpiegowana, ale cieszę się, że przynajmniej nie zostałam przez okłamana przez niebieskookiego. Nie mamy czasu na kontynuowanie konwersacji. Zostajemy brutalnie wepchnięci do samochodu. Kierowca rusza, w szaleńczym tempie zostawia za sobą Dom Komunalny. 
-Co się dzieje?- Szepce do ucha Raymonda.
-Sam chciałbym wiedzieć.- Odpowiada chłopak, ściskając lekko moją dłoń. Ten z pozoru drobny gest dodaje mi odwagi. Uśmiecham się lekko. Dojeżdżamy do peronu. Wysiadamy na zewnątrz. Drżę z zimna i głodu. Niebieskooki widzi to, podaje mi swoją kurtkę. 
-Dddzięki.- Mówię, po czym zakładam ją na siebie. Robi mi się znacznie cieplej.- A ty...?
-Nie martw się o mnie.- Wzrusza ramionami.
-Wsiadajcie.- Warczy Główny Strażnik Pokoju i jednym szarpnięciem ręki otwiera przed nami drzwi.
-Matthew, wyluzuj.- Mówi Raymond bezczelnym głosem, lecz wypełnia jego polecenie. Ja również wchodzę po nowoczesnych schodkach i podbiegam do chłopaka, który rozgląda się dookoła z ciekawością. Słyszę, szczęk zamykanych drzwiczek oraz zgrzyt kół pociągu. Jedziemy. Bezsilnie opadam na luksusowo wyglądającą kanapę.
-Co się dzieje...?- Ponawiam moje pytanie, tym razem nie oczekuje odpowiedzi.
-Przykro mi, ale nie mogę wam o tym mówić. Niedługo sami się przekonacie.- W ciemnym korytarzu rozlega się miękki kobiecy głos. Raymond zrywa się na równe nogi.
-Kim jesteś?- Pyta. Nie sprawia wrażenia przestraszonego. W tym momencie nieznajoma wychodzi z mroku. 
***
EDIT:  Niestety, nie dałam rady wczoraj dodać kolejnego rozdziału :( Dziś też mi się nie uda. Kolejną część mojego fanfiction udostępnię w poniedziałek.

8 komentarzy:

  1. Cholera, ostatnio w ogóle nie mam czasu Do tego komputer mi się zbuntował i zostałam odcięta od bloga. Za równo własnego jak i tych, które czytam. No to czas nadrobić zaległości, po przerwie! Sprezentowałaś mi 2 nowe rozdziały... no to czytamy!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale rozumiem, każdemu się zdarza. To niesamowicie denerwujące! W każdym razie serdecznie zapraszam :)

      Usuń
  2. Czy ja ci pisałam, że to przeczytałam? Chyba nie więc nadrabiam zaległości :) Piszesz cudownie, do tego przedstawiasz historię kilku osób, co jest bardzo ciekawe i pomysłowe. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Twoje rozdziały szybko się czyta, a potem żałuje, że to już koniec. z niecierpliwością czekam na więcej i dodaję do linków :)

    P.S. Szablon cudowny ^.^ Jill jest świetna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za opinię i czytanie mojego bloga!
      Czasem taka forma pisania sprawia mi lekkie trudności, zwłaszcza, gdy bardzo chcesz przedstawić historię z punktu widzenia postaci jednej, a nadchodzi czas na opisy z perspektywy innej. Ale cóż, sama tak wybrałam!
      Jeszcze raz bardzo dziękuję za Twoją ocenę. Mam nadzieję, że inne rozdziały również przypadną Ci do gustu.
      Tak, Jill to mistrz :) Trafiłam do niej z linków na Twoim blogu :)

      Usuń
  3. Jezu! Pisz dalej. Genialny pomysł, pisania z różnych perspektyw, napisane ładnie i lekko, już nie mówiąc, że wciąga jak cholera! Przeczytałam wszystko za jednym razem i nie żałuję ani sekundy! Chcę więcej! Kiedy następna notka.?

    Mistic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za opinię! Każdy taki komentarz dodaje mi chęci i motywacji do dalszej pracy :)
      Nowa notka w poniedziałek lub niedzielę, nie dałam rady umieścić tego w piątek :(

      Usuń
  4. Przepraszam, że dopiero teraz tu zajrzałam, ale po prostu nie miałam czasu. Widząc tytuł bloga, od razu zabrałam się do czytania.
    Rozdział 1
    Ok, przeczytałam i wszystko wydaje się być w porządku. No właśnie: wydaje. Nie podoba mi się fakt, że wzorowałaś się na Igrzyskach: jasne, rozumiem, że dużo osób mogło tak jak Katniss polować poza granicami dystryktu, ale Dwójka? Przecież to dystrykt "zaprzyjaźniony" z Kapitolem i tam panuje dostatek. No, ale ok. Zaciekawił mnie chłopak, którego ona spotkała w lesie i bardzo spodobał mi się krótki, ale bardzo realny opis przeżyć wewnętrznych podczas wymierzania kary. Z ciekawością przeszłam do kolejnego rozdziału.
    Rozdział 2
    Świetny pomysł! Podoba mi się fakt, że rodzice głównej bohaterki są oboje tryumfatorami. Jedyne, co mi się nie podoba to to, że znów powtarza się scena z orginału: Gale proponuje Katniss ucieczkę, która oczywiście nie zgadza się na tą propozycję. Oprócz tego wszystko inne mi się podoba. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie zakończenie.
    Rozdział 3
    No i znów wracamy do Dwójki. Tym razem z prespektywy niejakiego Reymonta. Hmm... podjerzewała, że to on jest ów tajemniczym chłopakiem, na którego natknęła się nasza bohaterka i nie pomyliłam się. Fajnie nakreślony profil psychologiczny - jest jakaś odskocznia od dobrych postaci. Na koniec okazuje się, że Reymont, który może na początku wydawać się egoistą, ma dobre serce. Fajnie, fajnie... ciekawe, co się wydarzy dalej....
    Rozdział 4
    Świetnie opisany sen! Strasznie realistyczny, a napewno jest to dla Ciebie duży plus! Dalej jest ok. Jedynie szkoda mi tego, że Reymont jest tak zakochany w bohaterce, że się zmienił. Ciekawiej byłoby, gdyby nie zawsze był dla niej taki miły... rozumiem, że mu się podoba, ale zrobisz jak będziesz chciała. Intrygujące zakończenie... hmm... uwielbiam takie! Dobrze, kiedy zostawiasz czytelnika w niepewności i musi sam pomyśleć, o co chodzi. DObrze jest też, kiedy okazuje się, że czytelnik mylił się, co do swoich przemyśleń, a dzięki temu jest zaskoczony i czyta dalej.

    Zaglądając tu, na początku się przeraziłam. Taka ilość literek do przeczytania, ale okazało się, że pochłonęłam je aż za szybko. Piszesz świetne opsi przeżyć wewnętrznych! Tylko pozazdrościć! Fabuła jest dość ciekawa, czyta się szybko i lekko.
    Co do błędów to były to jedynie interpuncyjne - czasem ich brak, a w większości to przecinki. Dalej trochę błędów gramatycznych. Jeszcze jedna rada - po i przed myślnikiem stawiamy spację. No i jeszcze fakt, że było trochę powtórzeń od orginału.
    Tak naprawdę to w twoim przypadku błędy się nie liczą. Podoba mi się styl, a nad nimi można popracować. Mogłabyś mnie powiadamiać o nowych notkach? ;)
    Pozdraiwam i życzę weny!
    PS: Myślałaś kiedyś, żeby poszukać bety?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę teraz z telefonu, więc przepraszam za ewentualne błędy.
      Bardzo dziękuje Ci za opinię! była długa i rzetelna, fajnie że wskazalas mi moje błędy. Bardzo doceniam, że Ci się chciało aż tak analizować moje opowiadanie. interpunkcja u mnie nieco leży, a za resztę pomyłek opowiada fakt, że pisałam to wszystko późno w nocy, a później od razu udostepnialam notke. nie patrz się na godzinę jaka widnieje przy tym rozdziale, mam źle ustawiony zegar na blogu.
      Przed myslnikiem tez stawiamy spacje? nie wiedziałam! :)
      co do moich powtórzeń od oryginału...
      Mam nadzieję że to tylko tak na początku. Z tego co wiem, to im bardziej historia będzie się rozwijać, tym pod tym względem będzie lepiej :-)
      o becie nie myślałam- chciałabym doprowadzić tą historię do końca własnymi siłami :)
      jeszczecraz bardzo dziękuje za Twoje opinię :)
      Również pozdrawiam :)

      Usuń

Obserwatorzy