piątek, 30 listopada 2012

Rozdział 3

Nareszcie! Ledwo, ledwo, a bym spóźniła się z dodaniem notki! Na szczęście jest wszystko ok, odnalazłam wenę i dokończyłam rozdział. Muszę się przyznać, że brakowało mi motywacji. Nie wiem, może dopadła mnie jesienna deprecha? Pomogła mi piosenka Epiki- Stay The Course. Nie jest najlepsza w dorobku tego zespołu, ani nie nadaje się na podkład do opowiadania, lecz ma niezwykły tekst. No i rzecz jasna- Mark Jansen się udziela wokalnie, co jest dużym plusem :) Z przyjemnością muszę stwierdzić, że jest to ostatni, w którym nic ciekawego się nie będzie dziać- mówię tu o akcji, do której dojdzie w Rozdziale 4.  
***
Raymond
Dystrykt Drugi

Idę przez szare ulice Dwójki. Zaczął padać deszcz, wszystko jest wilgotne i zimne. Woda skapuje na moją głowę, mocząc mi włosy. Ze wściekłością odgarniam zlepione kosmyki, po czym na chwilę przestaję. Zatrzymuje się przed piekarnią. Wchodzę do ciepłego, pachnącego chlebem pomieszczenia. Wciągam zapach do nosa, przez chwilę delektując się widokiem ładnie ustawionych w rzędzie przeróżnych wyrobów z ciasta. Poczynając od suchych bułek, których nikt nie chce, kończąc na dwóch dużych tortach. Podchodzę do lady, i chwilę czekam, aż ktoś raczy mnie obsłużyć. Siadam na plecionym krześle i opieram głowę na oparciu. Miałem dość ciężki dzień, jestem zmęczony.
-Hej Ray! - Słyszę piskliwy, żeński głos, tuż przy moim uchu. - Co dla ciebie? - Odwracam się w stronę źródła dźwięku. Uśmiecham się lekko.
-Candy .- Mówię, skłaniając głowę w geście powitania. - Co słychać? - pytam leniwym, beztroskim głosem.
-Och, wszystko w porządku, ostatnio... - Dziewczyna zaczyna paplać o jakichś butach, przywiezionych przez jej ojca z samego Kapitolu. Nic mnie to nie obchodzi. Candice zachowuje się jak każda, która ze mną rozmawia- rozpływa się w uśmiechach, idiotycznie przekrzywia głowę, śmieję się z każdego mojego żartu (nawet jeśli opowiadałem go setki razy)... To zaczyna się robić nudne.
-Dobrze, cieszy mnie to - rzucam, arogancko unosząc brodę do góry - może byś mnie obsłużyła, czy mam tak siedzieć, czekając aż skończysz opowiadać o swojej nowej sukience? - Candice spuściła głowę, a jej oczy lekko się zaszkliły. Widzę, że sprawiłem jej przykrość, lecz nie obchodzi mnie to. Dziewczyna zawsze mnie irytowała.
-A tak, jasne. Przepraszam, Raymond - mówi - czego więc chcesz? - Chwilę się zastanawiam, po czym rzucam:
-Cokolwiek, byleby było zjadliwe, nie to co wczoraj.
-Przykro mi, że ci nie posmakowało - odpowiada Candy skruszonym głosem - myślałam...
-Źle myślałaś - przerywam jej - mój ojciec nie był zbytnio zadowolony - Dziewczyna gwałtownie nabiera powietrza do płuc. 
-Nie zjadłeś tego? - pyta się ze zdziwieniem. Ten widok nieźle mnie bawi. 
-Ależ skąd. Daj to ciastko i spadam - mówię lekceważącym głosem. Candice spełnia moją prośbę, i już po chwili biegnę w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Docieram na miejsce nieco spóźniony, ale szczerzę mówiąc nie przejmuje się tym za bardzo. Otwieram drzwi, ignorując Strażników Pokoju i wchodzę po marmurowych stopniach. Byłem tu tak często, że przestałem zwracać uwagi na liczne fotografie, które w niegdyś budziły we mnie dziwne uczucia. Wreszcie staję przed ogromnymi drzwiami, które bez wahania popycham. Znajduję się w gabinecie burmistrza Drugiego Dystryktu. 
-Witaj Raymond - słyszę głos mojego ojca, dobiegający zza dużego biurka - usiądź, opowiedz mi co tam słychać w domu.
-Hej tato - mówię z nieco kwaśną miną - jest wszystko ok, nie ma czym się martwić. - Wzruszam ramionami. - Właściwie, to ty masz mi więcej do powiedzenia. Byłeś w Kapitolu.
-Tak. I oczywiście, pod moją nieobecność jedna osoba została ukarana. Cud, ze jeszcze żyje.
-Kto taki? - pytam z czystej ciekawości. Rzeczywiście widziałem ślady krwi na podeście, gdzie tradycyjnie wykonuje się wyroki. 
-Jakaś dziewczyna. Rozumiesz chyba, że nie zawracałem sobie głowy jej nazwiskiem. Mam wiele ważniejszych spraw, niż tożsamość nieletniej przestępczyni. - Wzruszam ramionami a ojciec kontynuuje swą wypowiedź. - Jest teraz u Mathew’a. Ach, byłbym zapomniał... Przekaż swojej matce, ze nie będzie mnie dziś na kolacji. - To mówiąc, mężczyzna daje mi znak, że mam odejść. Kładę ciastko od Candice na jego biurku, a sam otwieram drzwi i kieruje się do siedziby Głównego Strażnika Pokoju. Przemierzam ciche korytarze Pałacu Sprawiedliwości z właściwą mi pewnością siebie. I nic dziwnego - przychodziłem tu niemalże każdego dnia po szkole. Wychodzę na zewnątrz, po czym wchodzę do znacznie mniejszego, bardziej brudnego budynku, niż siedziba burmistrza mojego Dystryktu. Pomieszczenie pełne jest Strażników Pokoju odpoczywających po swojej zmianie. Jeden z nich, wysoki, starszy mężczyzna pozdrawia mnie skinieniem głowy, lecz reszta zdaje się w ogóle mnie nie zauważać. I dobrze. Jak na razie nie mam ochoty znajdować się pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń. Przedzieram się przez tłum kobiet i mężczyzn, ubranych w białe mundury, tak długo, aż docieram do małych drzwi. Bez pukania wchodzę do środka. Gabinet urządzony jest podobnie jak reszta budynku, lecz niewiele mnie to obchodzi - chcę się jak najszybciej stąd wynieść. Sam nie wiem co mnie skłoniło do odwiedzin w siedzibie Głównego Strażnika Pokoju. Pewnie głupia ciekawość - bardzo interesuje mnie owa przestępczyni, która aż tak zdenerwowała mojego brata. Widzę go, siedzi za biurkiem, pochyla się nad stosem plików i karteczek. Pewnie załatwia jakieś ważne sprawy, o których ja, zwykły obywatel Dwójki, nie powinienem nawet wiedzieć. 
-Hej Matt - mówię niedbałym głosem, a mężczyzna podnosi głowę. Jego twarz jest czerwona od ilości wypitego alkoholu. Cóż, nie dziwię się mu. Jako Główny Strażnik Pokoju, mój brat ma dostęp między innymi do darmowego baru, w którym oferują przeróżne rodzaje trunków. Sam nie zachowywałbym się inaczej. Matt w swojej dłoni ściska butelkę z przeźroczystym płynem. Podchodzę do niego, zabieram mu naczynie i sam pociągam parę łyków gorzkiego bimbru. 
-Zostaw to, Raymond. Jesteś jeszcze za młody - rzuca mężczyzna, spoglądając na mnie ze złością. Wzruszam ramionami. Nie obchodzi mnie jego opinia. Matt doskonale o tym wie, więc rzuca prosto z mostu - Czego tu szukasz?
-Dzisiaj ukarałeś pewną dziewczynę, czyż nie? - Mój brat twierdząco kiwa głową. 
-Bardzo możliwe. Dostałem nowe bicze, więc trzeba było je na kimś wypróbować. - Mężczyzna śmieje się głośno. - Ta suka próbowała sprzedać nielegalnie upolowane mięso. Gdybyś widział jej twarz, gdy zabrałem jej plecak...
-Jasne. - Przerywam mu, wzruszając ramionami. Przez myśl przechodzi mi twarz dziewczyny, którą spotkałem na Szkoleniu. Kręcę gwałtownie głową. - Gdzie ona jest?
-Za tymi drzwiami, zabrudziła mi całą sofę swoją krwią. Ta kanapa była z samego Kapitolu, cholera! - mówi z wściekłością. Wzdycham głęboko. 
-Wyluzuj - rzucam. Mój brat, niegdyś taki sympatyczny, zaczął mnie niesamowicie denerwować. Odkąd przejął posadę Głównego Strażnika Pokoju wywyższa się ponad wszystko i wszystkich. Ze spokojem wchodzę do sąsiedniego pokoju i wzrokiem odszukuje szarą sofę. Jest. Podchodzę jak najbliżej mebla i widzę młodą rudowłosą dziewczynę z twarzą wykrzywioną bólem. Wiem, że ma piękne zielone oczy. To ona. Spotkałem ją dzisiaj na Szkoleniu. Marszczę czoło z niezadowoleniem. Mogła mnie posłuchać, myślę, a wtedy nie leżałaby tutaj. Wzruszam ramionami i odchodzę. Co mnie obchodzi kolejna ofiara Matta? Otwieram drzwi i po raz ostatni obracam się za siebie. Spoglądam na poharatane plecy Rudej, z których wciąż sączy się krew. Zaciskam dłonie w pięści. W moim umyśle toczy się walka, lecz koniec końców wygrywa ta lepsza strona mnie. Podchodzę do sofy i delikatnie biorę dziewczynę na ręce. Z jej ust wydobywa się jęk bólu. Nie zwracam na to uwagi, jeśli chcę jej pomóc, muszę działać. Mijam Matta, wybiegam tylnym wyjściem i idę w stronę domu jedynej osoby, która będzie wiedziała co robić. 
*
-Ekhem, Raymond, możesz już iść - mówi lekarka - Ona przeżyje, nie martw się. - Podnoszę głowę i moim oczom ukazuje się na oko czterdziestoletnia kobieta o pięknych czekoladowych włosach. Uśmiecham się lekko.
-Tak jasne. Dzięki za pomoc, Ellen. Ile płacę? - Lekarka podaje cenę a ja z kieszeni płaszcza wyciągam garść srebrnych monet. Kobieta szybko je przelicza, po czym kiwa mi głową na pożegnanie. Ostatni raz spoglądam na tajemniczą rudowłosą dziewczynę. Muszę przyznać, interesuje mnie. Kim jest, że musi polować w lesie, skoro w Dwójce są regularne dostawy jedzenia? Może jest zbiegiem? W sumie nie wygląda na typową mieszkankę naszego Dystryktu. Natychmiast odrzucam ten głupi pomysł. To niedorzeczne.  Strażnicy Pokoju wychwycili by każdego uciekiniera, który zdobyłby się na przekroczenie ostatecznych granic. 
Przywołuje do pamięci obraz poranionych pleców Rudej. Wbrew sobie martwię się o nią. Nie chcę, aby stała się jej krzywda. W głowie rysuje najprzeróżniejsze możliwości, co odbiera mi resztki dobrego nastroju. W podłym humorze docieram do domu. Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Od progu witają mnie hałasy dobiegające z telewizora. Na jasnej kanapie siedzi Felix. Chłopak ogląda powtórkę ze swoich Igrzysk. Śmieje się głośno, gdy bezimienny trybut wbija nóż w szyje młodej dziewczyny z Trójki. Mimo, że mój brat jest Tryumfatorem, to wcale nie czuje się w żaden sposób szczęśliwy, że jestem z nim spokrewniony.
-Raymond! - Słyszę głos mojej matki. - Gdzie się podziewałeś? Spóźniłeś się! - Kiwam głową i lekko uśmiecham się w stronę kobiety. 
-Byłem u ojca, brata i tak jakoś czas zleciał - mówię. W tym momencie do przedpokoju wbiega Lynne, moja siostra. 
-A. To ty - odzywa się mierząc mnie wzrokiem - co ci się stało w rękę?
-Zraniłeś się? - Dodaje matka z troską. Kręcę głową i nie zdejmując butów wchodzę do salonu. Siadam przy drewnianym stole i jem zimną już zupę. Lynne usiłuje ze mną porozmawiać, lecz ja nie zwracam na nią uwagi. Myślę o dziewczynie, którą pozostawiłem u Ellen. Kim jest? Jak się nazywa? Mam nieodparte wrażenie, że skądś kojarzę te rude loki. I nie mówię o dzisiejszym Szkoleniu, na którym o mało bym jej nie rozdeptał. 
Odstawiam pusty talerz do zlewu, a sam wchodzę na górę, do mojej sypialni, po czym padam na łóżko. Jestem wyczerpany, choć sam nie wiem co mnie tak zmęczyło. Kładę głowę na poduszkę i przymykam oczy. Przez chwilę tak leżę, wsłuchując się w mój własny oddech. Próbuje się odprężyć, na chwilę przestać myśleć, lecz nie wychodzi mi to. Oczyma wyobraźni widzę Rudą. Znowu. Tym razem dziewczyna nie jest skatowana przez bicz, wygląda normalnie. Wspominam jej zaskoczenie i strach na twarzy, gdy mnie ujrzała. Nie mogę tego ukryć - moja „nowa znajoma” podoba mi się, nawet bardzo. Jest ładna, ale nie w ten banalny sposób co Candice, czy inne dziewczyny z mojej szkoły. Widziałem ją zaledwie parę razy w życiu, mimo to martwię się o nią. Nie chcę aby umarła. Mocniej zaciskam oczy. Co mnie to, do cholery jasnej obchodzi! W tym momencie odpływam w objęcia Morfeusza.
***
Ok, a więc to wszystko na dziś. Nową notkę dodam może nawet w niedzielę, jeśli mi się uda :)

3 komentarze:

  1. Twój Raymond jest w pewien sposób pełen sprzeczności, ale wychodzi mu to na dobre. Z jednej strony kreujesz go na chłodnego, nieco aroganckiego chłopaka (jak w stosunku do Candice), ale za to w stosunku do nieznajomej jest troskliwy i otwarty. W rzeczy samej historia ukaranej rudowłosej jest bardzo tajemnicza, nie mogę się doczekać, jak się rozwinie. Matt nieco odtrącił mnie tą egzekucją, ale w końcu to jego obowiązek jako Głównego Strażnika. Czekam na ciąg dalszy.
    Niech los zawsze Ci sprzyja! ;)
    PS Pierwsza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + Dodałam do linków :)

      Usuń
    2. Bardzo dziękuje za opinię! Właśnie o to mi chodziło, gdy kreowałam postać Raymonda- miał być taki pełen sprzeczności, nie miałam bladego pojęcia, czy mi to wyjdzie.
      Kolejny rozdział już w niedzielę, więc za chwilę dowiesz się więcej :) Zwłaszcza, że pisałam, że od 4. będzie więcej się działo.
      Matt to Matt, co tu dużo mówić... :)
      Bardzo dziękuję za dodanie mnie do linków, odwdzięczę się, gdy założę moją własną "linkownię"

      Usuń

Obserwatorzy