piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 2

Nareszcie!
Przepraszam, że notkę dodaję tak późno, jednak dopiero teraz dorwałam się do komputera. Cóż, mówiłam na początku, że rozdziały będę dodawać o godzinie 19-20, lecz teraz muszę zmienić trochę postanowienia :/
od razu ostrzegam, rozdział jest raczej spokojny, nikt nikogo nie biczuje. Dziś skupiłam się bardziej na uczuciach.
Nie będę już wam truć, miłego czytania :)
*


Aino

Dystrykt Ósmy


Zaciskam mocno oczy i kładę głowę na chłodny blat szkolnej ławki. Jest mi nieznośnie gorąco, mam ochotę wybiec z sali lekcyjnej. Pod powiekami gromadzą mi się łzy, jednak w żaden sposób nie potrafię zapanować nad swoimi uczuciami. Wszystkie słowa wypowiadane przez nauczycielkę od historii, pannę Smith, sprawiają mi ból. Nie potrafię słuchać tego wykładu z właściwym mi spokojem i opanowaniem. 
-Pięćdziesiąte Siódme Głodowe Igrzyska... - mówi kobieta, a wtedy na tablicy pojawia się zdjęcie skutej lodem areny. - Zatryumfowała Tyyne Saarinen, wówczas siedemnastoletnia dziewczyna. Posługiwała się właściwym dla naszego Dystryktu sprytem. Zadusiła ostatniego przeciwnika na arenie swoją własną kurtką... - Zatykam uszy, lecz wciąż słyszę głos nauczycielki. - Chłopak z Jedynki myślał, że bezbronna Tyyne nie stanowi dla niego zagrożenia. Gdy odwrócił się do niej plecami, rzuciła się na wroga. Nasza Tryumfatorka wyeliminowała również połowę zawodowców, posługując się jedynie kolczastym drutem. - Nauczycielka gasi światło, jednocześnie na ekranie jest wyświetlany film. Kolorowe postaci skaczą po ekranie, a ja widzę Tyyne, łudząco podobną do mnie dziewczynę, która owija pas grubego materiału wokół szyi znacznie potężniejszego od niej przeciwnika. Trybut dusi się i usiłuje zepchnąć przyszłą Tryumfatorkę ze swoich pleców. Wszyscy wiemy jednak, ze nie uda mu się obronić. Zagryzam wargę do krwi, przełykam ślinę. Nie wytrzymam już dłużej. Po policzkach płyną mi łzy, jestem na skraju załamania. Gwałtownie wstaje z krzesła, ściągając na siebie uwagę całej klasy. Bez słowa biorę moją torbę i kieruje się w stronę drzwi. 
-Aino, natychmiast usiądź! - mówi Smith, ja jednak ją ignoruję. Szybkim krokiem wybiegam z klasy. Słyszę krzyk nauczycielki.- Aino Saarinen! Wracaj tu w tej chwili! - Musiałabym być wariatką, za nic nie wypełnię tego polecenia. Nikt nie będzie mnie zmuszał, do słuchania wywodów tej kobiety. Wiem, że nauczycielka nie pobiegnie za mną, jest zbyt ociężała i leniwa. Jak wszyscy ludzie, którzy sądzą że mają władzę nad innymi. 
Historie, którymi karmiono nas na lekcjach były w większości zmienione przez prezydenta Snowa, jednakże wiem że właśnie dzisiaj zaserwowano nam prawdę. Jestem w końcu córką Tryumfatorki Pięćdziesiątych Siódmych Głodowych Igrzysk, znam tę opowieść na pamięć, choć słyszałam ją tylko raz w życiu. Gdy mama uznała, że jestem na tyle duża, aby zrozumieć, dlaczego mieszkamy w Wiosce Zwycięzców wyrzuciła to z siebie cichym, łamiącym się głosem. Nigdy nie wspominała Igrzysk dobrze. Podobno załamała się, siedziała sama w domu przez długie miesiące. W nocy budziły ją koszmary, wykrzykiwała w pustkę imiona trybutów, których zabiła. Jedynie mój ojciec potrafił do niej dotrzeć. Dzięki niemu Tyyne odzyskała chęć do życia. Nie na długo, ale lepsze to niż nic. 
Idę przez wilgotne ulice Ósemki. Nie zmierzam do domu. Kieruje się w stronę Placu Sprawiedliwości. Mijam znanych mi ludzi, większość pozdrawiam lekkim uśmiechem. Zadzieram głowę do góry i wpatruje się w niebo. Pamiętam, jak w wieku dziesięciu lat, gdy byłam przerażona Igrzyskami, marzyłam, że pewnego dnia wzbije się w górę i odlecę. Do miejsca, gdzie otrzymam nadzieję i miłość. Teraz jednak wiem, że to niemożliwe. Dorosłam. 
Mam świadomość, że nie ucieknę od Igrzysk. Jestem w końcu córką dwóch Tryumfatorów. Kapitolińczycy byliby zachwyceni, gdybym pojawiła się na arenie - młoda, zaledwie szesnastoletnia dziewczyna, która nie umie noża utrzymać w dłoni, nie kalecząc się przy tym. Brzydzę się przemocą. Nigdy nie oglądam Igrzysk, jeśli to nie jest konieczne. Boje się śmierci, pod tym względem nie przypominam moich rodziców, którzy weszli na arenę z podniesionymi dumnie głowami. Obaj myśleli, że nie dotrwają do końca rzezi.
Docieram do Placu Sprawiedliwości, otoczonego skupiskiem wysokich, szarych budowli. W oddali majaczy potężny gmach fabryki ubrań. Z kominów unosi się gęsty dym. 
Staję na palcach i usiłuje dostrzec w tłumie kasztanowe włosy mojego przyjaciela. Mam to szczęście, że chłopak jest dość wysoki, więc odnalezienie go nie sprawia mi większych trudności. Macham dłonią w jego kierunku. Po chwili staje przede mną Marco - jedna z najważniejszych dla mnie osób w całej Ósemce. 
-Cześć Aino - mówi i zamyka mnie w swoim silnym uścisku. Uśmiecham się lekko sama do siebie. Jego zapach nieco mnie uspakaja choć nadal mam w pamięci ostry głos Smith.
-Hej - odpowiadam - zostaw mnie, bo się uduszę - rzucam żartobliwym tonem. 
-A może ja chcę cię tak trzymać? - szepcze mi do ucha - Może mam ochotę już nigdy cię nie puszczać? - Pyta. Przez moje plecy przechodzi lekki dreszcz. Nie mam nic przeciwko, myślę. Stoimy tak jeszcze parę minut. Nagle Marco odsuwa mnie od siebie.
-Coś mi tu nie pasuje. Dlaczego jesteś na Placu tak wcześnie? - Pyta. Na jego twarzy maluje się powaga. Martwi się o mnie, widzę to po jego oczach. Zagryzam wargę i wbijam wzrok w brukowaną uliczkę. Nie chcę opowiadać tej historii przyjacielowi, choć z drugiej strony... Komu, jak nie Marco mogę zaufać?
-Przerabialiśmy Pięćdziesiąte Siódme Głodowe Igrzyska - mówię cichym głosem. Przyjaciel krzywi się z niezadowoleniem. Doskonale wie, co dla mnie oznaczają te słowa. - Nauczycielka opowiadała, jak Tyyne mordowała człowieka. Pokazała nawet film. - Łamie mi się głos. - Zrozum, nie mogłam czegoś takiego wytrzymać - dodaje ze łzami w oczach. Nie lubię płakać przy ludziach. Marco widzi, że z każdą chwilą jestem coraz bliższa załamania, więc chwyta za moją dłoń i prowadzi mnie w stronę swojego domu. Nie mam nic przeciwko. Znam to miejsce, bywałam tam wiele razy. Uwielbiam przebywać pod starą, rachityczną jabłonką, rozmawiając z przyjacielem. Idziemy szybkim krokiem, tak że po chwili docieramy do celu. Od progu wita mnie radosny śmiech małej Nettie. Dziewczynka ma zaledwie sześć lat, jest wesoła i łatwo się z nią dogadać.
-Aino! - Krzyczy i podbiega do mnie. Wpada w moje ramiona, a ja przytulam ją. Chciałabym mieć młodsze rodzeństwo, jednak wiodę los jedynaczki. A szkoda. - Dawno cię tu nie było - piszczy mała - Dlaczego?
-Wiesz, włóczyliśmy się z Marco po mieście, nie chcieliśmy przeszkadzać tobie i twojej mamie - odpowiadam. 
-Aha. A wiesz, że mój brat jest w tobie... - Mówi dziewczynka z przejęciem, jednak nie dane jest jej skończyć. 
-Cicho Anette, nie pleć bzdur - rzuca chłopak, biorąc siostrę na ręce - idź do domu, twoje lalki się za tobą stęskniły.
-Naprawdę? - Pyta sześciolatka, spoglądając uważnie na brata.
-Tak - mówię - Jeśli będziesz grzeczna to potem pobawimy się z tobą. - Oczy małej rozbłysły radością.
-Nie żartujesz Aino? - Pyta się Nettie. Kręcę głową.
-Nie. Masz to jak w banku. - Na te słowa dziewczynka uśmiecha się jeszcze szerzej i biegnie w podskokach do domu. 
Ja i Marco kierujemy się w stronę jabłonki, pod którą oboje siadamy. Opieram głowę o szorstki pień drzewa. Spotkanie z siostrą przyjaciela zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Nie jestem już taka przygnębiona jak wcześniej, moje myśli odbiegły nieco od tematu Igrzysk. Nagle odzywa się siedzący obok mnie chłopak.
-Aino... Jak myślisz, co znajduje się za granicą Panem?- Pyta i wskazuje ręką bliżej nieokreślony kierunek. Wzruszam ramionami.
-Nie wiem. Jak byłam mała, to chciałam uciec z naszego Dystryktu w miejsce gdzie nie będzie Igrzysk i tego całego okrucieństwa, fundowanego nam co roku przez Kapitol. Jednak wątpię, że coś takiego istnieje.
-Ale... Może miałaś rację? Może twoje nadzieje nie były bezpodstawne. Chodzi o to, że nasz świat nie może kończyć się na Panem. 
-Nawet jeśli, to nie mamy szans na ucieczkę. Złapią nas Strażnicy Pokoju i tyle po kłopocie - mówię. Zastanawiają mnie jednak słowa Marco. A co jeśli chłopak się nie myli?
Siedzimy chwilę w ciszy, po czym zaczynamy rozmawiać na łączące nas tematy. Przyjaciel opowiada mi o swoim ostatnim polowaniu.
-Jak chcesz, to raz możesz się ze mną wybrać do lasu. Nauczyłbym cię jak strzelać z łuku, jak posługiwać się nożem myśliwskim... Wiesz, takie umiejętności każdemu się w końcu przydadzą. - Kręcę głową.
-Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam - mówię, uśmiechając się do Marco.
-Aino, martwię się o ciebie - rzuca. Nie musi tłumaczyć, wiem że chodzi mu o dożynki. Wzruszam ramionami.
-Poradzę sobie. Przecież jak dotąd miałam szczęście - odpowiadam lekceważącym tonem, jednak w głębi duszy przyznaje przyjacielowi rację. Marco obejmuje mnie i trwamy w tej pozycji przez dobrą chwilę. Kładę mu głowę na ramieniu i przymykam oczy. Chłopak mierzwi mi włosy. 
-Nie chcę cię stracić, Aino - mówi cichym głosem. Robi mi się ciepło na sercu. Nie jestem przyzwyczajona do takiej troski. 
-Do dożynek jeszcze sporo czasu - rzucam. Chłopak nie zwraca uwagi na moje słowa, tylko całuje mnie w usta. 
*
Cicho otwieram drzwi od domu. Jest dziewiąta wieczorem, Strażnicy Pokoju nie patrzą przychylnym okiem na ludzi włóczących się po Dystrykcie o tej porze. Zdejmuję buty, po czym kieruję się w stronę salonu. Na wytartej, czerwonej sofie śpi mój ojciec. Nie chcę go budzić więc na palcach wchodzę po schodach do mojej sypialni. Spoglądam na szafkę nocną. Znajduje się na niej zdjęcie kobiety o jasnych włosach, szaroniebieskich oczach i bladej cerze. Uśmiecha się do obiektywu, trzymając na rękach małe dziecko. 
-Och, mamo - mówię cichym głosem - dlaczego ciebie tu nie ma? - Po policzkach spływają mi łzy tęsknoty. Rzucam się na łóżko, gaszę światło i leżę w ciemnościach, wspominając Tyyne. Moje dziecięce marzenia nigdy nie były aż tak żywe. 

2 komentarze:

Obserwatorzy